Obiekty w przestrzeni publicznej m.st. Warszawy (fragment „Traktatu o mieście”)

Możliwość komentowania Obiekty w przestrzeni publicznej m.st. Warszawy (fragment „Traktatu o mieście”) została wyłączona Historia, Miasta, New, Wydarzenia

Warszawa, jak każde duże miasto z oczywistych względów jest mocno zróżnicowana, a poszczególne jej elementy służą realizacji wielorakich potrzeb społecznych oraz sprawują różnorakie funkcje. Kreują powstawanie szczególnego rodzaju postaw i więzi lokalnych, niejednokrotnie pełnych poczucia odmienności, ale również wynikającej z nich dumy. W ciągłym procesie tworzenia tkanki miejskiej rodzi się immanentna chęć udekorowania, poprawiania przestrzeni, poprzez wprowadzanie w nią elementów sztuki, co w swoisty sposób zmienia, a niekiedy i definiuje określone otoczenie. Gdy chęć ta wynika wyłącznie z potrzeb natury estetycznej i wpisuje się w proces podnoszenia kultury miejsca w szczególności, a społeczeństwa w ogólności, to z reguły efekty są trwałe, długookresowe i dodają swoistego piękna i kolorytu. Jeśli zaś obiekty sztuki, co jest rzeczą oczywistą i zrozumiałą, zaprzęga się bezpośrednio w procesy natury politycznej, gdy staje się ona jednym z przedmiotów propagandy i tworzona jest w celu uosobienia czyjejś przeciwwagi, czy też z chęci upamiętnienia wydarzeń, bądź postaci, które w odczuciu jakiejś części populacji wydają się być godne trwałego upamiętnienia, to w wielu przypadkach trud idzie na marne. Albowiem upływ czasu powoduje, że idee reprezentowane przez taką sztukę dezaktualizują się, a jej wartość artystyczna częstokroć stoi pod znakiem zapytania. W Warszawie wymienić możemy z marszu wiele takich obiektów, na przykład pomniki: Dzierżyńskiego, Paskiewicza, oficerów lojalistów, czterech śpiących, Wernera von Fritscha, Nowotki, żołnierzy carskich poległych pod Olszynką, zdobycia Warszawy. W proces ten wpisuje się zmiana nazewnictwa ulic i placów, co jest istotne dla kształtowania ducha narodowego. Podejmę próbę przedstawienia niektórych obiektów z przestrzeni publicznej m.st. Warszawy, relewantnych dla ciągłości historycznej i spójności estetycznej miasta. Obiektów, które przechodziły zmienne koleje losu, a które godne są zainteresowania.

Fontanna, która płacze bez łez

Zaopatrzenie w wodę w starej Warszawie do roku 1791

Woda ma to do siebie, że jak wszystko na Ziemi podlega prawom grawitacji i pod górę nie popłynie. By taka okoliczność wystąpiła, należy ją przepompować bądź wydobywać ze studni artezyjskich.
Swego czasu przebywałem u pewnego rzeźbiarza ekologa w Muszynie. Wybudował on dom na polanie, blisko szczytu jednej z najwyższych gór. Jako zadeklarowany zwolennik natury, za zgodą nadleśnictwa zaopatrywał się w wodę ze źródełka bijącego nieco powyżej w lesie. Zainstalował samodzielnie odpowiednie urządzenia, poprowadził w dół rury i dysponował wspaniałą wodą dla własnego użytku. Rurociąg miał ze 200 metrów długości, a różnica wysokości na oko wydawała się minimalna. Jednakże woda płynęła tak dziarsko, że z uwagi na uzyskane ciśnienie hydrostatyczne, o mało nie powyrywało kranów. Gdyby zamontowano fontannę, to sikałaby ona na co najmniej dziesięć metrów. Ludzie już od tysięcy lat wykorzystywali to zjawisko, co zaprezentowali Rzymianie, budując na terenie swojego imperium nieprawdopodobnie skuteczne akwedukty, z których niektóre przetrwały do dnia dzisiejszego. Zaopatrywały miasta w wodę, która służyła jednocześnie do odprowadzania nieczystości. Ponieważ miała ona duże ciśnienie, wykorzystywano ją do wielkiej ilości fontann i zdrojów, umiejscowionych zarówno na terenach posesji prywatnych, jak i w przestrzeni publicznej.
W Warszawie zainstalowanie akweduktów nie było możliwe i dlatego musiano pozyskiwać wodę na sposób swojski, czerpiąc z rzeczek i strumieni, jeziorek, wożąc pod górę beczkami z rzeki Wisły, pobierając bezpośrednio ze źródeł, bądź wykopując studnie na terenach poszczególnych posesji. W I Rzeczypospolitej nie przystąpiono do wykonania kompleksowego systemu zaopatrzenia w wodę. Ze względu na fakt, że na terenach Warszawy in spe płynęło wiele rzek i strumieni m. in. Drna, Kamionka, Jeziorna, Bełcząca, Rudawka, Sadurka, Żurawka oraz było sporo mokradeł i biło wiele źródeł, istniała możliwość podjęcia w XVIII wieku epokowych rozwiązań technicznych, poprzez budowę zapór i zbiornika retencyjnego, bądź kilku zbiorników. Należało wówczas wykonać roboty ziemne, kopać, poszerzać i pogłębiać, sypać wały, a następnie prowadzić permanentne oczyszczanie i odmulanie rzeczek oraz jeziorek. Najlepiej byłoby ich dna wyłożyć kamieniem i stale nad nimi czuwać. W tamach należałoby wykonać upusty, w które można by wbudować koła i inne podobne urządzenia, służące najpierw do napędu młynów, tartaków i innych maszyn, a następnie turbin elektrycznych. Podobne prace, ale w skali o wiele większej, na bieżąco wykonywali Holendrzy, a z wielkim zaangażowaniem sił i środków prowadzili je przed setkami, a nawet tysiącami lat mieszkańcy Egiptu, Mezopotamii, Afganistanu, Pakistanu, Indii, Grecji, Rzymu, Persji, Filipin, Krety, Peru i innych cywilizacji. W wieku XVII czy XVIII ówczesnej Warszawy, a nawet całej Polski, nie było na nie stać. Innym rozwiązaniem mogłoby być spiętrzenie rzeki, usytuowanej niedaleko Warszawy, wybudowanie kanału i pobieranie z niego wody. Jeszcze innym, wybudowanie kanału do rzeki o odpowiednim spadzie, wykonanie zbiornika pod Warszawą i dopiero wówczas, pozyskiwanie wody. Poza kwestiami natury finansowej, istotna była nie tylko mentalność Narodu, przez który rozumiano wyłącznie szlachtę, ale przede wszystkim prywata i niefrasobliwość w podejściu do spraw publicznych. Była ona zjawiskiem powszechnym, począwszy od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. I to pomimo wygłaszanych wszem i wobec czczych frazesów o miłości do Ojczyzny i działaniu pro publico bono. Z tytułu wyimaginowanych zasług ozdabiano sobie wówczas przyodziewek wszelakimi możliwymi medalami i orderami, otrzymywanymi niekiedy za sprawy, które nie warte były nawet funta kłaków. Najistotniejszy jednak był archaiczny system organizacyjny miasta, do którego zaliczano stricte jedynie Stare Miasto oraz Nowe Miasto, które było odrębnym podmiotem, z rynkiem, ratuszem, kościołem.

Warszawa otoczona było 28 jurydykami, podmiotami niezależnymi, utworzonymi albo z nadania królewskiego, albo powstającymi bezprawnie, w wyniku widzimisię ich założycieli. Jurydyki należały albo do szlachty, albo do struktur kościelnych. Część gruntów i obiektów w jurydykach była przedmiotem obrotu handlowego, sporo z nich zakupili posiadacze ziemscy, urzędnicy królewscy, bankierzy. W samym mieście wiele nieruchomości podlegało libertacji nieruchomości, czyli wyłączeniu spod prawa miejskiego, wielu osobników szczyciło się serwitoriatami, co oznaczało podleganiu jedynie przedstawicielom władzy królewskiej.
W rezultacie w skali ogólnej prawu miejskiemu podlegało niewiele procent powierzchni miasta. Dla przykładu w Krakowie w roku 1667 jedynie około jednej czwartej nieruchomości w obrębie murów podlegało takiemu prawu, a gdy się do tego doda 26 jurydyk, to na całym tym obszarze miasto mogło administrować jedynie kilkoma procentami powierzchni.
Mając do czynienia z tak zorganizowaną tkanką miejską, nie sposób było skutecznie wdrożyć jakąkolwiek inwestycję infrastrukturalną. Już widzę to, jak ktoś zmusza butnego acanaz jurydyki, poczynającego sobie na sposób dyferentny w stosunku do innych podmiotów, by wyasygnował pieniądze na budowę wodociągów lub kanalizacji, bądź wydał zgodę na to, żeby po jego terenie takie instalacje przechodziły. Tego oczywiście nie dałoby się nigdy przeprowadzić. Dlatego jurydyki funkcjonowały oddzielnie i zamiast z miastem ściśle koegzystować, to prowadziły z nim wojnę gospodarczą, np. zasiedlając partaczy wykonujących usługi tańsze od świadczonych przez rzemieślników zrzeszonych w cechach miejskich. Jedyny plus ich istnienia stanowił fakt, że chociaż same z siebie mało znaczyły, to tworzyły wokół Warszawy tkankę miejską, otoczkę z miasteczek i osiedli, zasiedlając sporo mieszkańców. Największe jurydyki zamieszkiwało nawet po kilka tysięcy osób, do nich zaliczano Solec, Grzybów, Mariensztat, Leszno.
Miasta takie jak Gdańsk, Toruń, Elbląg, a przez wiele lat Wrocław, nie mówiąc już o dużych miastach Europy Zachodniej, uniknęły pożałowania godnego losu Warszawy, Krakowa czy Lublina, cieszyły się znaczną autonomią, stanowiły organizmy jednolite i zarządzał nimi z reguły lokalny samorząd. Dlatego były dobrze zorganizowane, bogate i piękne. Miały wybrukowane ulice i chodniki, dobre oświetlenie ulic, wodociągi, eleganckie fontanny i pomniki, kanalizacje, nadbrzeża, bulwary. W zakresie nadbrzeży i bulwarów Warszawa aż do tej pory nie odrobiła wielowiekowych zaniedbań, chociaż pogoń cywilizacyjna nabrała ostatnio, w XXI wieku, odpowiedniego rozmachu. Reasumując, Warszawa miała swoje systemy zaopatrzenia w wodę, a jurydyki swoje. Czy bywały sytuacje, że jakieś nieduże inwestycje czyniono wspólnie, nie umiem określić. Jak wieść niesie, niektóre wspaniałe rezydencje magnackie posiadały dobrą wodę, a w ich otoczeniu funkcjonowały prywatne zdroje i fontanny. Chore twory, jurydyki oraz równie bezsensowne libertacje i serwitoriaty zlikwidowano dopiero 18 kwietnia 1791 r., wówczas gdy Sejm Czteroletni uchwalił „Prawo o miastach”. Uchwalenie tej ustawy nie poszło łatwo, bo pierwotne jej projekty, przyznające wiele praw miastom i mieszczaństwu, oprotestowane zostały przez konserwatystów. Sejm, w drodze ugody, przyjął wypośrodkowany w swej treści projekt ustawy, zaprezentowany przez niejakiego Jana Suchorzewskiego. Projekt nie uwzględniał wielu istotnych zapisów, zaś sam jego autor okazał się obskurantem, zdrajcą pracującym na rzecz Rosji. W nagrodę za to, w czasie Insurekcji otrzymał od Sądu Najwyższego Kryminalnego wyrok śmierci przez powieszenie. Trwała pozostałość po gospodarce wodnej jednej z jurydyk stoi sobie jak byk przy wyjściu ze stacji Metro Ratusz Arsenał. Mowa tu o Grubej Kaśce, wodozbiorze (wieży ciśnień) zbudowanym w latach 1783– 1787 według projektu Szymona Zuga na Tłomackiem, czyli na terenie jurydyki Eustachego Potockiego, starosty z Tłumacza.
Stare Miasto, czyli miasto królewskie Korony Królestwa Polskiego, posiadało od wieku XVI wodociąg biegnący najpierw z okolic obecnego Muranowa, później od źródła przy ulicy Długiej, z posesji „Na Rurach”. Gdy w źródłach brakowało wody, pompowano ją do rząpi, skąd płynęła drewnianymi rurami do kilku murowanych zbiorników, studni, na Rynku. Fundusze na budowę i utrzymanie wodociągu pozyskiwano z opłat wnoszonych przez miejskich piwowarów. Potem wody zabrakło i wodociąg poprowadzono do studni Heuricha przy ul. Rymarskiej. Przez długi okres wody nie dostarczano w nocy, pompowano ją tylko w dzień. Dlatego zaopatrywano się głównie u woziwodów, którzy rozwozili beczkami wodę czerpaną z Wisły.
Nowe Miasto pobierało wodę z rzeki Drny. Gdy uległa ona zamuleniu, pozyskiwano ją z nalewek, w których gromadzono wodę źródlaną, którą następnie pompowano na Rynek Nowomiejski. Wodociąg istniał już w XVI wieku. Z systemu zaopatrzenia w wodę tej części miasta ostał się odkopany i wspaniale odnowiony w latach trzydziestych Zdrój Królewski przy ulicy Zakroczymskiej, na obrzeżach Parku Traugutta. Zdrój zaopatrywany jest w wodę z legendarnego źródła, istniejącego już od XV wieku, niektórzy zaś twierdzą, że przepływa przez niego rzeczka Bełcząca. Byłem tam niedawno i widziałem radośnie płynącą wodę, której spróbowałem, po karkołomnych próbach pobrania. Jej smak jest wyborny. Wyszczególnić można wiele przykładów odkrycia pozostałości wodociągów m. in. na Tłomackiem czy przy Kolumnie króla Zygmunta, ale z tego wszystkiego wysnuć można jeden wniosek: wody było mało, pobierano ją ze studni ulicznych, zdrojów, studni wykopanych na miejskich posesjach, przywożono w beczkach i nikomu wówczas na myśl nie przyszło, by marnować ją w celu użycia w fontannach.

Zaopatrzenie w wodę w latach 1791–1855
Ale taka myśl zaświtała i ziściła się jeszcze w wieku XVII w Wilanowie. Tam bowiem rezydencja królewska szczyciła się dwiema fontannami, z kwadratowymi basenami. Teren był bardzo bogaty w wodę, która do fontann pompowana była przy pomocy kieratów napędzanych przez woły. Fontanny zlikwidowano w XVIII wieku, w ramach rozprawy z barokiem Z powodu stałego niedoboru czystej, zdrowej wody, Warszawę nękały różnorakie choroby, epidemie, niedobór higieny osobistej, czyli brud.Tragiczną sytuację pogłębiał katastrofalny stan kanalizacji sanitarnej i deszczowej.
Chaotyczny i byle jaki sposób budowy kanałów odpływowych powodował zalewanie miasta wodą deszczową, a co gorsze wszelkiego rodzaju fekaliami i truciznami. Odpadki stałe wywożono karami na Gnojną Górę, bądź na składowisko przy ulicy Karowej, róg Dobrej,
które później przeniesiono. Fekalie z dołów kloacznych wywożono
w dużej mierze wozami asenizacyjnymi poza miasto. Reszta ich płynęła sobie elegancko prosto do Wisły kanałami, częstokroć odkrytymi i niezbyt drożnymi. Obraz omawianych instalacji był przerażający, pogłębiała go niezmiernie dezintegracja przestrzeni miasta, związana z funkcjonowaniem jurydyk.
Po roku 1791 w Warszawie nie było klimatu do uregulowania kwestii zaopatrzenia w wodę i odprowadzania ścieków na sposób kompleksowy. Przyczyn tego nie będę omawiał, każdy
polski czytelnik powinien to wiedzieć sam z siebie.
Z autopsji znam trud związany z unifikacją, z powiększaniem miasta, poprzez wchłanianie przez nie nowo przyłączonych terenów. Byłem kiedyś odpowiedzialny za połączenie z miastem terenów o powierzchni kilkunastu kilometrów kwadratowych z kilku wsi, zamieszkałych przez tysiące osób. Problem z tym był niemały, a co dopiero powiedzieć o przyłączeniu ogromnych terenów miejskich i scaleniu ich w jeden organizm!
Sytuacja stawała się nabrzmiała i drażliwa, przybywało ludności, a prowizoryczne rozwiązania, historycznie typowe dla naszej rzeczywistości, trwały sobie i trwały. I dopiero w latach 20. XIX wieku podjęto próby wyjścia z impasu. Najpierw w celu poszukiwania dobrej wody, wywiercono w Ogrodzie Saskim otwór o głębokości 45 metrów, ale świder się urwał i wiercenia zaprzestano. Następnie na terenie fabryki na Solcu wywiercono otwór o głębokości 136 metrów, jednakże było kilka wypadków i prace wstrzymano.
W roku 1835 inżynier Teodor Urbański opracował projekt sprowadzania wody z rzeki Jeziorny (obecnie Jeziorka) kanałem o długości 33 kilometrów, do zalewu przy rogatkach Jerozolimskich, z którego naturalnym spadkiem bez pomocy pomp spływałaby ona rurami do miasta. Woda była tak dobrej jakości, że nie potrzeba byłoby jej filtrowania. Drugą rzeką, z której można by pozyskiwać wodę dla Warszawy była Mrowa (Utrata). Te projekty odrzucono, chociaż w efekcie mogłyby być o wiele tańsze i bardziej skuteczne, niż rozwiązania późniejsze. Odrzucono również projekt zaopatrzenia dolnej części Warszawy poprzez wykonanie rezerwuaru wody pochodzącej ze źródeł spod pałacu na Mokotowie, z ogrodu Belwederu, z Ogrodu Botanicznego, z Ujazdowa, z Bagateli i spod Pałacu Kazimierzowskiego. Dodatkowo proponowano dołączyć wodę ze źródeł w Wierzbnie i z Królikarni. Wówczas czystą wodę można by rozprowadzać bez pomp. Logiczne koncepcje i z pewnością tańsze sposoby dostarczania wody wysokiej jakości z wyższych partii terenu, w Warszawie nie znalazły uznania. Wygrał odwrócony o 180 stopni pomysł pobierania wody z dołu. Być może dlatego, że chciano pokazać, jacy jesteśmy nowocześni, co korelowało z opanowaniem ówczesnej przestrzeni technicznej przez napęd parowy. W roku 1836 zaplanowano tłoczenie wody z Wisły pompami napędzanymi maszyną parową, ulokowaną na Solcu. Miała ona docierać jedynie na Stare Miasto, nie posiadające w ogóle własnej wody. Później zdefiniowano nowy obszar zasięgu wodociągu, dodano place: Zamkowy, Teatralny, Krasińskich, przed Kościołem Bonifratrów i Nowego Miasta. Był to pierwszy projekt wodociągu ogólnego w Warszawie. Sporządził go inżynier Feliks Pancer. Jednocześnie zaprojektował on w korycie Wisły studnię murowaną o średnicy ponad 17 metrów, wkopaną głęboko w dno rzeki, na wprost Nowego Zjazdu. W studni zbierałaby się woda przefiltrowana przez piasek wiślany i żwir, a od niej miały być poprowadzone podziemne rury żelazne, którymi miano ją pompować przy pomocy dwóch silników parowych, o mocy po 10 koni mechanicznych. W dwóch wariantach przesyłu. Zaplanowano wykonanie dwóch fontann: na placu Zamkowym i w Ogrodzie Saskim, zdroje na placu Teatralnym i na Starym Mieście oraz dwa wmurowane w ziemię wodozbiory w Ogrodzie Saskim. Planowano wykonanie drugiego, a nawet alternatywnie w miarę potrzeb, trzeciego bliźniaczego ujęcia, jednego na Solcu, drugiego zaś dalej w górę rzeki i połączenie całości w jedną sieć. Miałoby to pozwolić na uniknięcie przestoju w razie awarii jednego systemu i pozwalało na dużą elastyczność w razie konieczności wzmocnienia przesyłu. To było rozwiązanie nowoczesne i wydawać się mogło niezwykle skuteczne. Pomysł upadł, gdy na scenę wkroczył wybitny architekt Henryk Marconi, z innym projektem, o wiele większym. Został on zaakceptowany przez ówczesne władze, począwszy od Warszawy aż do Petersburga. Dla przypomnienia dodam, że prezydentem Warszawy był wówczas rosyjski urzędnik Teodor Andrault de Langeron, namiestnikiem carskim w Królestwie Polskim był generał rosyjski Iwan Paskiewicz, a carem Mikołaj I, czyli było to „ciekawe towarzystwo”.
Poza architekturą Marconi nie był zbyt biegły w sprawach technicznych, a pomimo to rzadko korzystał z pomocy osób kompetentnych w przedmiocie budowy wodociągów, chociaż podobno pomagał mu inżynier z Anglii.
Bazowano na projekcie zmarłego w roku 1851 Pancera, mocno go zmieniając. Zaprzestano koncepcji pobierania wody z dna Wisły, a zamiast tego zaczęto kopać studnię, jedną z sześciu planowanych, na rogu Karowej i Dobrej, czyli w miejscu gdzie onegdaj znajdował się Magazyn Karowy, wysypisko śmieci, przyjmujący w szczególności odpady z rzeźni. Gdy studnia została od razu zanieczyszczona zgnilizną, to w sposób elastyczny zmieniono projekt i rozpoczęto pompować wodę bezpośrednio z Wisły. Na wzmiankowanym rogu wybudowano obiekt murowany, w którym umieszczono dwie maszyny parowe, napędzające pompy, każda z nich miała po 40 koni mechanicznych. Woda po zassaniu płynęła rurami o przekroju 15” do dwóch powolnych filtrów piaskowych, z nich zaś do dwóch zbiorników osadowych, z których pompowana była pod górę rurami ulicą Karową do Ogrodu Saskiego, do dużego wodozbioru. W celu jego wybudowania najpierw wykonano duży murowany zbiornik, który obsypano ziemią wybraną z pobliskiego miejsca, na którym urządzono staw. Następnie dobudowano drugi, górny zbiornik w postaci ślicznego, zgrabnego obiektu, na podobieństwo starożytnej świątyni Westy w Tivoli, niedaleko Rzymu.
Zbiornik o pojemności 775 metrów sześciennych składał się z dwóch komór, z dolnej woda płynęła do ujęć publicznych, z górnej zasilane były fontanny. Prostota tego rozwiązania jest genialnie skuteczna. Góra w zimie była pusta, a dół był osłonięty od mrozu dużym pagórkiem z ziemi. Gdy rury przesyłowe wkopano poniżej strefy przemarzania, to system funkcjonował przez cały rok. Wodociąg Marconiego wybudowano w myśl planu w całości i zasilał on ujęcia wody w znacznej części miasta.
Główne jego nitki: 1) 9” do bramy ogrodu przy Żabiej, przez plac Bankowy, Rymarską, Przejazd do rogu Nalewek,
2) 10” przez pałac Brühla, Niecałą, Wierzbową, plac Teatralny, Senatorską do rogu Miodowej, a dalej już 9” od Miodowej przez Senatorską, plac Zamkowy, Świętojańską do Rynku Starego Miasta, a potem 8” do Nowomiejskiej, Szeroką, Freta, do Świętojerskiej, następnie 7” od rogu Freta przez Świętojerską i Nalewki do rogu Nowolipek, to jest do połączenia z linią pierwszą.
3) Odnogi wodociągu: 7” od bramy Ogrodu Saskiego, Żabią, placem za Żelazna Bramą, Graniczną, na plac Grzybowski, 6” od placu Saskiego przez Mazowiecką na plac Warecki (Powstańców Warszawy) i od Świętojerskiej przez Nowiniarską, Franciszkańską, Bonifraterską przed Kościół Świętego Jana Bożego. 4) Ułożono dodatkowo linię 9” prowadzącą od wodozbioru w Ogrodzie Saskim do wodotrysków: w Ogrodzie Saskim, na placu Teatralnym, na placu Zamkowym, na Rynku Starego Miasta. 5) Wybudowano 17 zdrojów ulicznych, 31 kranów pożarnych, 74 śluzy komunikacyjne. 6) W kolejnych kilku latach zasięg wodociągu poszerzono przy pomocy linii rur: 9” od Karowej poprzez Krakowskie Przedmieście do Ordynackiej, 8” od rogu placu Teatralnego i Wierzbowej do rogu Długiej, 4” w odnodze Ordynacką do rogu Aleksandrii (odcinka ul. Kopernika) i Tamki, 8” przez Wierzbową do poddasza Teatru Wielkiego, gdzie zainstalowano dwa dodatkowe zbiorniki, służące tylko do zaopatrzenia Teatru, a następnie do połączenia z linią na Wierzbowej na wprost Niecałej, 6” przez Nowy Świat do placu Aleksandra (Trzech Krzyży).
Na tych liniach zainstalowano 7 zdrojów i 5 kranów pożarnych oraz bezpośrednio zasilono w wodę 19 budynków rządowych i 17 prywatnych. Pierwsze koty za płoty. Rozpoczęty w roku 1851, a oddany do użytku w roku 1855 wodociąg Marconiego, pomimo wielkich ambicji i z onych pragnień, nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Obejmował zbyt mały obszar oraz posiadał szereg wad, które dyskwalifikowały go jako narzędzie służące do prawidłowego rozwoju prężnie rozwijającego się miasta. Sprawny system pompowania doznawał „przegrzania” z uwagi na zbyt małą pojemność wodozbioru w Ogrodzie Saskim oraz małą wydajność filtrów, które nie do końca spełniały swoje zadania. Przyczyną tego ostatniego było usytuowanie ujęcia wody wraz z całym oprzyrządowaniem na wysokości ulicy Karowej. W wyniku tego woda w wodociągu Marconiego przez długie okresy bywała tak kiepskiej jakości, że w ogóle nie nadawała się do picia. Zadziwiać może determinacja, z jaką całość ujęcia ulokowano przy Karowej, po pierwsze, bezpośrednio w miejscu po wielkim śmietnisku, po drugie w pobliżu kanałów zrzucających nieczystości do Wisły, po trzecie, rezygnując z wykopania studni w korycie Wisły. Popełniono podstawowe błędy, zbliżone niestety do bezmyślności. Czym to było spowodowane, nie wiadomo, trudno takie przedsięwzięcia w logiczny sposób uzasadnić. Pomimo mankamentów urządzenia Marconiego funkcjonowały do roku

Po kilku rozbudowach wodociąg miał 31 km długości i korzystało z niego około 26% mieszkańców stolicy. W Warszawie funkcjonowało wiele różnego rodzaju przedsiębiorstw produkcyjnych, które potrzebowały znacznych ilości wody. Tej zaś było ciągle zbyt mało. Później, w miejsce powyżej opisanej instalacji Marconiego wpisał się nowy wodociąg, albo nazywając inaczej, wodociągowy „system angielski”, który doprowadzenie wody bezpośrednio do mieszkań wiązał z równoczesnym odprowadzeniem ścieków za pomocą kanalizacji sanitarnej. Obecnie dla nas to prozaiczna rzeczywistość, ale wówczas była to techniczna i mentalna rewolucja na skalę dziejową. Stało się tak dzięki staraniom prezydenta Miasta Sokrata Starynkiewicza, który z wielkim zaangażowaniem realizował wizje nowoczesnej i wielkiej Warszawy. Postęp mógł zaistnieć jedynie po sprowadzeniu do Warszawy inżynierów z rodu Lindleyów. I to przede wszystkim poprzez ich projekty Warszawa stawała się miastem w pełni cywilizowanym i poczyniła znaczący krok w celu dorównania przodującym miastom Europy Zachodniej. Być może Henryk Marconi nie był najlepszym inżynierem sanitarnym, ale z pewnością był jednym z najwybitniejszych architektów w ówczesnej Polsce pod zaborami. Pozostawił po sobie wiele obiektów, w tym wodozbiór w Ogrodzie Saskim i pięć pięknych fontann. Po nim, aż do tej pory, w tej dziedzinie nikt czegoś wspanialszego dla Warszawy nie zrobił.

Fontanny (wodotryski)

1.Fontanna Wielka w Ogrodzie Saskim
To zdecydowanie najbardziej elegancka z polskich fontann. Oddano ją do użytku w roku 1855. Składa się z wielkiej patery odlanej z żeliwa oraz misy, na której umieszczono płaskorzeźby głów. Umiejscowiono ją w kamiennej wannie, która jest niższa od misy. Na krawędzi wanny usytuowano cztery cynkowe delfiny, wyrzucające wodę do środka fontanny. Woda bije też do góry z samego środka patery, a następnie spływa z jej brzegów do środkowej wanny (misy). Fontanna jest usytuowana od chwili powstania w tym samym miejscu, przetrwała w nienaruszonym stanie wszystkie zawieruchy dziejowe. Była modernizowana pod kątem instalacji zasilającej ją w wodę i instalacji oświetleniowej. Remontowano ją i czyszczono z racji upływu lat. Fontanna Wielka widoczna jest z daleka, jej klasyczna doskonałość współgra harmonijnie z otoczeniem, dodaje mu delikatności i lekkości. Niby proste urządzenie, obiekt parkowy, ale w pełni ukazuje wielkość artysty.

2. Fontanna na placu Teatralnym
To drugi z kolei obiekt ulokowany na specjalnej nitce wodociągu. Główne jego elementy to cztery duże syreny, odlane z cynku, podpierające wzniesionymi do góry rękoma paterę. Powyżej trzy jednakowe postaci chłopców dźwigały na głowach drugą, mniejszą paterę wodotrysku. Woda tryskała z górnej patery, następnie spływała w dół. Całość ulokowano w dwóch wannach, wybudowanych na kształt stylizowanego liścia klonu, z których środkowa była wyższa, a większa, zewnętrzna była niższa. Wszystkie rzeźby były autorstwa znanego artysty niemieckiego Augusta Kissa, który pochodził z Górnego Śląska, jego ojciec był w połowie Węgrem, a w połowie Niemcem, matka zaś była Polką. Wodotrysk został rozebrany w roku 1898, w związku z przebudową placu Teatralnego. Podobno jego elementy przechowywano w magazynie przy Lipowej pod numerem 2, czyli w miejscu, gdzie obecnie jest BUW.

3. Fontanna na placu Zamkowym
To trzecia z fontann zasilanych z wodociągu Marconiego. Usytuowana była pod kolumną Zygmunta III Wazy, króla, który uczynił Warszawę Miastem Stołecznym. Podstawa kolumny otoczona została żeliwną balustradą i ozdobiona czterema tryskającymi wodą trytonami, autorstwa Augusta Kissa. W latach dwudziestych fontannę miano poddać godziwej renowacji, ale zamiast tego zafundowano jej w roku 1928 rozbiórkę.
Piękny XIX‑wieczny obiekt padł na niwie powszechnej od lat w Warszawie walki z minionymi trendami architektonicznymi. W ten sposób stolica pozbawiana była budynków, obiektów i detali, dających świadectwo o jej ogromnym bogactwie architektonicznym. Oprócz zniszczeń wojennych, to nadgorliwi polscy hunwejbini dokonywali psucia, przerabiania otoczenia na swój subiektywnie rozumiany sposób. W przypadku fontanny dokonali tego urzędnicy moderniści, zafascynowani domniemaną funkcjonalnością i prostotą. Modernizm pozostawił po sobie wiele dobrych obiektów, ale niejednokrotnie przyczyniał się do zeszpecenia otoczenia, umiejscawiając w miejsce lekkiej, zwiewnej, bądź monumentalnej, ale reprezentacyjnej architektury, betonowe bunkry, pozbawione szlifu delikatności i nadwiślańskiego polotu. Moderniści doprowadzali do „wygładzania” budynków ze wspaniałych detali architektonicznych, w wielu przypadkach o wielkiej wartości artystycznej i historycznej. W Polsce po II wojnie światowej dominujący w architekturze modernizm sprzągł się w jeden miazmat z socrealizmem i wielka szkoda, że musiało to nastąpić akurat w okresie odbudowy Stolicy oraz największej w jej historii rozbudowy. Historia zatoczyła krąg i obecnie obiekty modernistyczne jeden po drugim znikają z powierzchni miejskiej, co wydaje się być architektoniczną, dziejową sprawiedliwością.

4. Fontanna na Rynku Starego Miasta
To ostatni z wodotrysków, wkomponowany w roku 1855 w instalację głównych rur przesyłowych, w podstawowej fazie budowy systemu Marconiego. Obiekt wzniesiony został na środku Rynku Starego Miasta, w miejscu po ratuszu, rozebranym w 1817 roku. Głównym elementem fontanny było cynkowe uosobienie symbolu Warszawy, czyli dwumetrowa Syrena.
Ustawiono ją na kamiennym postumencie, potem na sztucznej skale z grotą, a potem znowu na cokole z piaskowca, tylko wyższym. Ten połączony w jedność element usytuowano w ośmiobocznym basenie z fontanną, z woda tryskającą z delfinów. Rzeźby zaprojektował wybitny artysta Konstanty Hegel, a odlewy wykonała manufaktura Karola Juliusza Mintera.
Całość otoczono 26 kamiennymi słupkami, połączonymi żelaznymi łańcuchami. Fontanna funkcjonowała w środku targowiska śródmiejskiego, co samo w sobie nie było złe, bo przecież rynek jest od tego, by na nim handlować, by przeprowadzać transakcje finansowe. Od wieków w Europie rynek stanowił pierwocinę, podwalinę większości miast. Podobnie było na agorach w starożytnej Grecji, bądź na forach w miastach rzymskich, tam bowiem w szczególności tętniło prawdziwe życie najmniejszej nawet mieściny. W roku 1913 targowisko przeniesiono na Mariensztat.
Fontannę jako działające urządzenie unieszkodliwiono na stałe około roku 1914, pozostała Syrena na cokole. W roku 1928 zatarto wszelkie ślady po fontannie, a samą Syrenkę schowano w magazynie magistratu pod arkadami Mostu Poniatowskiego. W ten oto sposób odbywało się „porządkowanie przestrzeni”, dokonywane przez urzędniczych funkcjonalistów. Figura Syrenki zatoczyła niesamowite koło, godne Plautowskiej tragikomedii: 1929: przeniesiona na Solec pod nr 8; 1939–1945: przetrwała na Solcu; 1951: odnowiona, dorobiono jej miecz, lewą rękę i tarczę, załatano dziury po kulach; 1955: ustawiona w parku na Powiślu; 1970: zdewastowana przez chuliganów; 1972: naprawiona i przeniesiona na mury Starego Miasta, czyli już tuż tuż; 1985: naprawa po atakach wandali; 1986: z powrotem na mury i znowu dewastacja; 1999: naprawa i powrót na Rynek; 2008: po renowacji z tytułu wiadomego Syrenka powędrowała do Muzeum Warszawy, zastąpiła ją kopia, która stoi na Rynku Starego Miasta
do dzisiaj.
W ten sposób postępowano przez lata z głównym symbolem m.st. Warszawy. Jest jeszcze druga Syrena, usytuowana ciągle w tym samym miejscu na Powiślu. Pomnik przez lata był osamotniony i nieco zapomniany, ostatnio zaś stał się oczkiem uwagi jednej z najpiękniejszej części miasta: przy nowym bulwarze, blisko Centrum Nauki Kopernik, przy wyjściu z Metra, przy Moście Świętokrzyskim, z panoramą Wisły i jej praskiego brzegu. Należało się to tej Syrenie, albowiem jest ona odzwierciedleniem postaci legendarnej Krystyny Krahelskiej, poetki, patriotki, heroicznej dziewczyny.

5. Fontanna Rybaczków z Krakowskiego Przedmieścia
W latach 1861–1865 wyburzono budynki po byłej jurydyce Dziekanka, pomiędzy figurą Matki Boskiej Pasawskiej Bellottiego a placem przed kościołem karmelitów. W miejscu tym powstał nowocześnie zaprojektowany, ładny w formie skwer. W roku 1866 wzniesiono na nim i oddano do użytku jedną z najpiękniejszych fontann w Warszawie. Koncepcję artystyczną wykonał Józef Orłowski, a mechaniczną Alfons Grotowski. Projektantem całości był Wiktor Lipko, wymodelował ją znany artysta Leonard Marconi. Odlew wykonano latem 1866 roku w Warszawie u Lilpopa i Raua. Kulminacyjny element wodotrysku stanowi grupa trzech chłopców rybaków, stojących na piedestale i trzymających sieci, jeden z nich ma w ręku rybę, drugi wiosło, trzeci trójząb. Nad chłopcami wznosi się duża patera, „z której bić będzie pędzony siłą machiny główny wytrysk o 61 promieniach z tyluż kranów, umieszczonych dokoła dolnego
basenu, tryskających na górną paterę, tworząc przezroczysty klosz uroczego efektu” – pisano w ówczesnej prasie.
W roku 1897 fontanna została zlikwidowana, a w miejscu po niej postawiono pomnik Adama Mickiewicza według projektu Cypriana Godebskiego, w celu upamiętnienie setnej rocznicy
urodzin poety, tj. w dniu 24 grudnia 1898 roku.

Elementy wodotrysku przetrzymano w magazynie do roku 1906 i dopiero wówczas przypomniano sobie o nim i ustawiono na postumencie dwuschodkowym na placu Bankowym, który wówczas był o wiele mniejszy niż obecnie. Fontanna często bywała nieczynna, ale mimo to, stanowiła ozdobę placu. Przetrwała na nim cały okres wojenny, „dostali ją” dopiero w roku 1947, kiedy okazała się zawalidrogą, blokującą budowę linii tramwajowej na Żoliborz. Głębiej na Placu nie było miejsca, bo miano tam postawić pomnik Dzierżyńskiego. Dlatego jej części metalowe ponownie trafiły do magazynu, a betonową podstawę wysadzono w powietrze. W roku 1951 ponownie przypomniano sobie o fontannie i ulokowano ją kilkaset metrów dalej, w pobliżu kina Muranów. Wstawiono ją w okrągły basen o zaokrąglonych brzegach, sytuując na ośmiokątnym postumencie o pięciu schodkach. Sama żeliwna fontanna składa się z podstawy, patery i dekoracji figuralnej, która od początku nie uległa zmianie. Woda krąży w obiegu zamkniętym, tryska do góry ze środka patery i spływa po jej obrzeżach. Wydostaje się ona również z gargulców w postaci delfinów, umieszczonych na bokach podstawy, z ich nosów. Fontannę remontowano kompleksowo w roku 2005 oraz w roku 2013. Efektem ostatniego remontu jest nadanie jej koloru mającego chyba przypominać patynę miedzi, pomalowano ją bowiem farbą poliuretanową w odcieniu jasnej, seledynowej zieleni. De gustibus non est disputandum, jak to mieli w zwyczaju mawiać łacinnicy. Fontanna rzadko prezentuje się w całej swojej krasie, sikając radośnie wodą ze wszystkich otworów, ciężko jest zobaczyć ją sprawną, w pełnej chwale. Większość czasu, mówiąc kolokwialnie, stoi z suchą buzią. Więc gdy rozejrzymy się wokół, to wówczas możemy powiedzieć: „fontanna płacze bez łez”. Dlaczego płacze? Dlatego, że jest wybitnym dziełem sztuki, zaprojektowanym do sprawowania funkcji fontanny reprezentacyjnej dla Krakowskiego Przedmieścia. Miała być przechowana, a potem w dogodnym czasie na powrót umiejscowiona w miejscu wyeksponowanym, pełnym spacerowiczów i turystów, w otoczeniu zabytkowych obiektów. Zamiast tego, przenoszono ją coraz dalej od miejsca pierwotnej lokalizacji. Jedną z najpiękniejszych, a zdaniem wielu, najpiękniejszą fontannę uliczno‑parkową w Polsce, przeniesiono w czasach stalinowskich w przestrzeń zdominowaną przez socrealistyczną zabudowę Muranowa. Nie jest ona tutaj oświetlona, dochodzi do niej niewiele jasności z oświetlenia ulicznego, parkowego oraz z lamp z okolic kina Muranów. Wraz z upływem lat stała się obiektem architektonicznego ścisku, ponieważ tuż obok wykonano podwójne wejście do stacji metra. Dla większości objuczonych torbami z zakupami, plecakami i wózkami muranowian fontanna staje na drodze ich pośpiesznego przemieszczania się. Dla bywalców kina jej uroda i wdzięk są z pewnością atrybutami nieprzystającymi do oczekiwań estetycznych pozyskanych w trakcie kontemplacji wielkich niewątpliwie artystycznie dzieł, jakimi ostatnio Hollywood obdarza swoich fanów. Rozmawiałem z kilkoma osobami, przechodzącymi obok wodotrysku i tylko jedna pani wiedziała co nieco o tym, jaki obiekt stoi przed kinem Muranów.

Nadeszła już chyba pora na to, żeby o skarby narodowe, których tak mało nam pozostało w oryginalnej postaci, zacząć dbać w sposób należyty. Na całokształt tego dbania składa się też oczywiście odpowiednia prezentacja pereł naszej rodzimej sztuki, jej odpowiednie wyeksponowanie i reklamowanie.
Nowych dzieł i obiektów może powstać bez liku, a starszych, naprawdę zabytkowych i cennych, ubywa. Odnosi się to również do warszawskich fontann, w szczególności do Fontanny Rybaczków, a z filozofii jej zaistnienia wysnuwa się subtelna metafora o życiu w prostocie, od którego nie wymaga się wiele, a pomimo to przynosi spokój i ukojenie ducha. Fontanna powinna być zainstalowana w miejscu godnym jej rangi, czyli albo na Skwerze Hoovera, albo na Skwerze Twardowskiego. Jako jedyna, będzie ponownie ozdobą Krakowskiego Przedmieścia, części Traktu Królewskiego. Trakt jest przede wszystkim szlakiem turystycznym, który powinien zapewniać turystom z całego Świata szereg atrakcji, a stary i piękny obiekt z pewnością do nich należy. Przed kinem Muranów można z powodzeniem zainstalować wodotrysk z rzędu tych nowoczesnych, kolorowych, lubianych przez dzieciarnię. Odpowiednia podziemna instalacja wodociągowa już tam jest. Płaski i niewielki obiekt oprócz wielu radości przyniesie z sobą możliwość łatwiejszego poruszania się i będzie w pełni dostosowany do otoczenia.

Autor: Marek Zdzisław Lipniak
Zdjęcia: Autor

Comments are closed.