Fundacja Orla Straż – Pomagamy ofiarom terroryzmu na Bliskim Wschodzie

Możliwość komentowania Fundacja Orla Straż – Pomagamy ofiarom terroryzmu na Bliskim Wschodzie została wyłączona Ludzie, Monika Dąbkiewicz, Wydarzenia

Dwa lata temu do kmdra ppor. rez. Bartosza Rutkowskiego dotarła informacja o torturowaniu i ukrzyżowaniu dwunastoletniego asyryjskiego chłopca. Sprawcami byli terroryści z tzw. Państwa Islamskiego. Mężczyzna natychmiast pomyślał o swoich synach, z których starszy był rówieśnikiem zamordowanego.

Wstrząs jaki przeżył popchnął go w kierunku decyzji, która zmieniła całe jego dotychczasowe życie. Zdecydował, że będzie pomagał ofiarom terrorystów na Bliskim Wschodzie. Po 22 latach zrezygnował ze służby w Wojsku Polskim, a już w sześć dni po zdjęciu munduru był w drodze do Iraku.
Chciał osobiście ocenić potrzeby i ustalić najlepsze sposoby udzielania pomocy. Uzyskana wcześniej legitymacja współpracownika jednej ze stacji telewizyjnych umożliwiła mu spotkania z przedstawicielami poszkodowanych społeczności, miejscowych władz i dotarcie do miejsc o ograniczonym z powodu działań wojennych dostępie. Po powrocie podjął działania w celu założenia fundacji i tak powstała Orla Straż. O jej misji rozmawiamy z założycielem kmdrem ppor. rez. Bartoszem Rutkowskim.

Monika Dąbkiewicz: Zmienił Pan swoje życie, bo wstrząsnęła Panem wiadomość o krzywdzie dziecka. Czy nie myśli Pan czasem o tym, że ratując inne dzieci ryzykuje Pan losem swoich własnych? Każdy Pański wyjazd to przecież ogromne ryzyko?

Bartosz Rutkowski: Ryzyko jest minimalizowane jak tylko jest to możliwe. Sam wyjazd do stolicy Kurdystanu – Irbilu moim zdaniem wiąże się z mniejszym ryzykiem niż wycieczka do Paryża. Czy gdybym był strażakiem zadałaby mi Pani takie samo pytanie ? Po prostu ktoś to powinien robić i padło na mnie.

MD: Czyli w czasie Pańskiej pracy w fundacji nigdy nie doszło do niebezpiecznej albo ryzykownej sytuacji?

BR: Doszło raz, tej sytuacji nie można było przewidzieć ani jej zapobiec. Natychmiast się ewakuowaliśmy. Wolałbym tej wypowiedzi nie pogłębiać. Bardzo mnie irytuje budowanie przez niektóre osoby, także w tym dziennikarzy swojego bohaterskiego wizerunku kosztem tragedii tych ludzi. Realia są takie, że „bohater” boi się wyjść z hotelu w centrum stolicy. Ci ludzie nie zasługują na takie traktowanie.

MD: Na czym polega Państwa pomoc uchodźcom?

BR: Pomagamy bezpośrednio na miejscu. Naszą pomocą obejmujemy trzy główne grupy. Po pierwsze osoby odbite lub wykupione z niewoli ISIS. Często są to samotne matki z dziećmi lub młode dziewczyny po dramatycznych przejściach. Pomoc obejmuje różne formy w zależności od sytuacji potrzebujących osób. Czasem są to pieniądze, innym razem namiot, wyposażenie domu, leki, żywność. W chwili obecnej otworzyliśmy kolejną szwalnię z nauką zawodu dla tych dziewczyn, a dla ich dzieci prowadzimy zajęcia przedszkolne.

Po drugie pomagamy ludziom powrócić do domu. Miliony z nich nie chcą nigdzie uciekać, a ich głos jest w Europie zupełnie pomijany. Zostali pozostawieni sami sobie w dramatycznych warunkach, a czasem trzeba tak niewiele, by pomóc. Otworzenie warsztatu ślusarskiego, sklepiku spożywczego i warsztatu spawacza razem kosztowało 8,5 tys. złotych! Doprowadzenie na pograniczu iracko-syryjskim prądu dla ponad 1000 mieszkańców wsi kosztowało 22 tys. złotych. A mówimy o 6 kilometrowej linii elektrycznej i 40 dodatkowych słupach w samej wsi. Wcześniej przez trzy lata nie było tam elektryczności.
Ostatnią grupą są żołnierze chroniący ludność cywilną i ich rodziny. Pomagaliśmy i pomagamy w każdy możliwy sposób. Od płacenia zaległych czynszów za mieszkania, kupowania paczek z żywnością i ubrań dla dzieci żołnierzy, aż po zawożenie sprzętu medycznego na linię frontu, kupowanie butów, odzieży zimowej czy też sprzętu łączności. Wszystko, co jest legalne i zgodne z prawem.

MD: Czy nie obawia się Pan, że pieniądze, które daje Pan swoim podopiecznym mogą zostać lekkomyślnie wydane, albo po prostu skradzione?

BR: Taka obawa zawsze istnieje, ale robimy wszystko, by tego uniknąć. Sprawdzamy wszystkie rachunki, kontrolujemy ceny zakupionych w naszym imieniu rzeczy, odwiedzamy osoby i instytucje, do których trafiła nasza pomoc. To nasz obowiązek. To przecież nie są „nasze” pieniądze. My tylko transferujemy dobroć Polaków do tych ludzi. A to wielka odpowiedzialność, dlatego ufamy i … kontrolujemy cały czas.

MD: W dużej mierze pomagają Państwo Jazydom? Dlaczego muzułmańscy ekstremiści to właśnie ich wzięli sobie na cel?

BR: Staramy się pomagać wszystkim. Naszą pomocą są objęci Jazydzi, ale też chrześcijanie i muzułmanie, którzy walczyli z ISIS. Jazydzi są uważani przez radykalnych muzułmanów za „niewiernych” i „czcicieli diabła”. Warto zaznaczyć, że 100 lat temu podczas rzezi Ormian i Asyryjczyków, to właśnie ci ludzie jako jedyni podali rękę chrześcijanom i uratowali ponad 20 tys. osób.

MD: Wspierają Państwo ludzi uwolnionych z rąk ISIS. Opowiadają Panu o ich okrucieństwie?

BR: Niestety mam za sobą kilkadziesiąt takich historii. Opowiadają to, co przeżyli. My zwykle tego nie wykorzystujemy. Nie chcemy budować popularności fundacji na cierpieniu tych ludzi. Zwykle zresztą nikt nie chce tego słuchać. Bardzo często odwracają głowę osoby deklarujące się jako wrażliwe i chętne do pomocy. Realia są bardzo okrutne. My wolimy pokazywać jak łatwo można tym ludziom tam na miejscu pomóc i jak bardzo na to zasługują.

MD: Wiem, że zwłaszcza uwolnionym dziewczynom bardzo potrzebna jest pomoc psychologów. Wiem, że i w tej sprawie kilka fundacji z Polski postanowiła nieść pomoc. W jaki sposób?

BR: Przede wszystkim potrzebna jest im nadzieja. Można nie mieć, gdzie mieszkać, żywić się resztkami i jakoś funkcjonować. Brak nadziei jest jednak bezwzględnym katem. Te dziewczyny odchodzą w ciszy popełniając samobójstwa. To co robimy to jest po prostu wyścig ze śmiercią. Pomaga nam od początku Fundacja Pomocy Dzieciom w Żywcu. Razem prowadzimy projekt pomocy 24 dziewczynom wyzwolonym z rąk terrorystów i ich 30 dzieciom. Najważniejsze jest wyprowadzenie tych osób z namiotów. Nauka zawodu i stabilizacja ekonomiczna to początek. W planie mamy rozszerzenie projektu o warsztat, sklep, naukę angielskiego i zbudowanie dla nich własnego centrum w pobliżu miejsca zamieszkania. Marzy nam się, by przywrócić im poczucie bezpieczeństwa i wiary w ludzi.

MD: Jak udaje się Panu dostać w tyle niebezpiecznych i pilnie chronionych miejsc?

BR: Po 22 latach w Wojsku Polskim – Irak i Autonomiczny Region Kurdystanu wydają się być miejscami gdzie działamy bez większego problemu. Środowisko jest w pewnym sensie podobne <śmiech>. Proszę pamiętać, że nie działam sam. Mamy grono wspaniałych ludzi, którzy bez wahania jeżdżą tam z pomocą, do tego dochodzą tysiące Polaków, którzy nas wspierają. Nie korzystaliśmy dotychczas z publicznych pieniędzy.

MD: Zadam pytanie, które nurtuje wielu z nas: czy nie lepiej byłoby pomagać potrzebującym w Polsce? Dlaczego wybiera Pan pomoc Irakijczykom i Syryjczykom?

BR: W Polsce działa ponad osiem tys. fundacji. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy -ma się do kogo zwrócić. Tam częstokroć trafiamy do ludzi i miejsc gdzie nie było przed nami nikogo. Absolutnie nie neguję potrzeby pomocy Polakom w Polsce. Ja po prostu dostałem inne zadanie.

MD: Jakie ma Pan plany na przyszłość? Czy fundacja planuje poszerzać swoje akcje?

BR: Oczywiście, że tak. Zaczęło się od garstki ludzi, którzy rozdawali w kopertach pierwsze wsparcie uwolnionym rodzinom. Teraz jesteśmy fundacją pomagającą elektryfikować wieś czy otwierać rodzinom uchodźców warsztaty i miejsca pracy. Plany są ogromne: Irak, Syria, a w przyszłości? Być może Sudan Południowy, Nigeria … Wszystko zależy od wsparcia Polaków i wskazówek z góry. My jesteśmy bardzo dobrze dowodzeni. Ja najlepiej w moim życiu <śmiech>.

Rozmawiała: Monika Dąbkiewicz

Comments are closed.