Losy Henryka Sławika i Józsefa Antalla seniora
Jakimi LUDŹMI byli i czego musieli dokonać, skoro pierwszy z nich został nazwany „Posłańcem Pana Boga”, a drugi – „Ojczulkiem Polaków”. Relacje Ślązaka Henryka Sławika z Węgrem Józsefem Antallem seniorem to jedna z najbardziej niezwykłych przyjaźni męskich okresu II wojny światowej. Swoją postawą wobec znajdujących się w potrzebie i czynami zapisali jedną z najpiękniejszych kart w wielowiekowych dziejach polsko-węgierskiego braterstwa. Obaj przez pięć lat na Węgrzech wzorowo opiekowali się dziesiątkami tysięcy naszych uchodźców, ale też – o czym przez kilka powojennych dziesięcioleci się nie mówiło – uratowali około pięciu tysięcy polskich Żydów(!), a w końcu, podobnie jak o. Kolbe, jeden za drugiego oddał życie. I za to wszystko obaj po wojnie na długie lata trafili do historycznego niebytu.

Henryk z Szerokiej
Henryk Sławik (1894–1944) był dziesiątym dzieckiem biednej, chłopskiej rodziny ze wsi Szeroka (wówczas niemiecki Timmendorf, dziś dzielnica Jastrzębia-Zdroju). I choć chłopiec dobrze się uczył, zakończył edukację na pruskiej szkole powszechnej. Jako nastolatek, by zarobić na swoje utrzymanie i pomóc najbliższym, w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia trafił aż na przedmieścia Hamburga, gdzie po raz pierwszy wszedł w prawdziwie robotnicze środowisko. Przekonały go idee socjalizmu i w 1912 roku wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej zaboru pruskiego. Nabytym wówczas przekonaniom politycznym pozostanie wierny do końca życia.
Rok 1914, wielka wojna, pod przymusem założył niemiecki mundur, trafił do rosyjskiej niewoli. Po czterech latach wrócił w rodzinne strony. Jako człowiek o coraz bardziej wyrazistych poglądach społecznych i politycznych został członkiem PPS Górnego Śląska i przyłączył się do tych, którzy mieli dość życia pod niemieckim butem. W 1919 roku bez wahania wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska i wziął aktywny udział w trzech kolejnych powstaniach śląskich.
To była bodaj najważniejsza lekcja jego patriotycznej edukacji. W 1920 roku podejmuje współpracę z „Gazetą Robotniczą”. Jego zaangażowane artykuły, w których zawsze staje w obronie górników i robotników krzywdzonych i wykorzystywanych przez właścicieli kopalń i fabrykantów, sprawiają, że po zaledwie dwóch latach dziennikarskiej praktyki dostaje redaktorski etat. Zdając sobie sprawę z braków w wykształceniu, jednocześnie tak pracuje nad sobą, że po następnych sześciu latach, a dokładnie w 1928 roku, zostaje redaktorem naczelnym tego organu prasowego śląskich socjalistów(!). W tym samym roku z ramienia PPS-u podejmuje się roli radnego Katowic i członka Śląskiej Rady Wojewódzkiej. Zajmuje się opieką społeczną i rozdziałem pomocy materialnej dla najbiedniejszych. Z własnego doświadczenia wie, czym jest wiedza, a raczej jak bez niej trudno poprawić swój los, coś osiągnąć. Z myślą o podobnych sobie młodych z dołów społecznych współorganizuje Towarzystwo Uniwersytetów Robotniczych i Robotniczych Klubów Sportowych. Prezesuje też śląskiemu Stowarzyszeniu Kulturalno-Oświatowemu Młodzieży Robotniczej „Siła”. A jako że cieszy się też uznaniem kolegów dziennikarzy, więc ci na wiele lat wybierają go wice- i prezesem Syndykatu Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Awansuje też do ścisłego kierownictwa górnośląskiego PPS, a w 1934 roku do Rady Naczelnej PPS. Wszędzie go pełno. To nie tyle działacz partyjny, co społecznik pełną gębą. To ktoś, kto pozycję w strukturach PPS wykorzystywał w niesieniu pomocy, w działalności na rzecz pokrzywdzonych i biednych, w niesieniu im pomocy.
Redaktor mężem i ojcem
15 lipca 1928 roku to bardzo ważna data w życiu Sławika z jeszcze jednego, powodu. Po zaledwie kilku miesiącach pisania miłosnych listów do tancerki zespołu estradowego z Poznania, który z gościnnym występem przyjechał do Katowic, 34-letni Henryk i 23-letnia warszawianka Jadwiga Purzycka stanęli na ślubnym kobiercu. Po cywilnej w jego Katowicach drugą przysięgę wierności małżonkowie złożyli sobie 21 lipca w warszawskim kościele św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Dwa lata później przyszła na świat ich jedyna córka, Krysia.
Ileż o relacjach córki z ojcem mówi wypowiedź 70-letniej wówczas Krystyny Sławik–Kutermak, którą usłyszałem w 2001 roku podczas zbierania materiałów do swojej pierwszej książki o Sławiku (Polski Wallenberg. Rzecz o Henryku Sławiku, RYTM 2003):
„Był troskliwym i kochającym tatą. Dużo wymagał, od siebie też. Wykorzystywał każdą chwilę, by mi coś pokazać, czegoś mnie nauczyć. Zawsze mu o coś chodziło. Nawet na spacerze po katowickim parku Kościuszki mnie, ośmioletnią dziewczynkę, traktował jak partnera, tłumacząc mi np. co to jest rasizm. Jakby na zapas dzielił się ze mną swą wiedzą, poczynając od koniczynki, a na problemach wielkiej polityki kończąc, oczywiście, dostosowując te wszystkie tematy do poziomu dziecka. Nie zapomnę, jak na jakiejś górskiej wycieczce tłumaczył mi i prosił, bym zapamiętała na całe życie, że wartościowy, prawy i uczciwy człowiek to taki, który zawsze ze spokojem może spojrzeć sobie w oczy.
A jak dbał o moją edukację! Wybierał mi ponadobowiązkowe lektury, a potem dyskutował ze mną o zachowaniu i postawach bohaterów. Z okupacyjnej Warszawy – do której przenieśliśmy się do jej rodziny, bo tu miało być bezpieczniej niż na Śląsku – musiałam mu wysyłać (przez kurierów – przyp. autor) do Budapesztu swoje wypracowania z polskiego. Chciał wiedzieć, czy robię postępy”.

Na niemieckim celowniku
Redaktor Sławik – nie tylko uważny obserwator krajowych wydarzeń politycznych, ale i krytyk władz sanacyjnych z pozycji socjalisty – z uwagi na niedawną niemiecką hegemonię na jego ukochanym Śląsku był szczególnie wyczulony na to, ku czemu zmierzają Niemcy Hitlera. Na łamy redagowanej przez niego „Gazety Robotniczej” trafiło wiele artykułów o wielkim niebezpieczeństwie i ekspansjonizmie niemieckiego faszyzmu. Niejako przeczuwając, że wkrótce może dojść do wybuchu wojny, w sierpniu 1939 roku wysłał żonę z córką do warszawskiej rodziny. Myślał, że tam będzie bezpieczniej niż w Katowicach. Wiedział, że z utratą Śląska Niemcy nie chcą się pogodzić, a dodatkowo takich jak on powstańców śląskich na pewno mają na oku.
1 września 1939. Gdy hitlerowcy zaatakowali nasz kraj, Sławik nie czekał na zajęcie przez nich Śląska. Ruszył ku granicy w Karpatach, by następnie jakoś dotrzeć do Francji, w której gen. Władysław Sikorski rozpoczynał tworzenie nowej polskiej armii. Instynkt go nie zawiódł. Był na śląskiej liście do aresztowania w pierwszej kolejności. Z zapisów w tzw. księdze gończej wynikało, że po uwięzieniu specjalne służby miały Sławika dostarczyć do hitlerowskiego Berlina, a potem…
Charakteryzując postawę i dokonania śląskie „Chłopaka z Szerokiej”, jak o ojcu mówiła córka Krystyna, wybitny znawca tego regionu – prof. Mirosław Fazan podczas wspólnej realizacji z Markiem Maldisem filmu Henryk Sławik. Polski Wallenberg (TVP 2004) powiedział nam:
„Sławik reprezentował wszystkie pozytywne cechy przypisywane Ślązakom: odpowiedzialność, pracowitość i – co warto podkreślić – coś, co charakteryzowało niemal całe pokolenie urodzone w niewoli: ideowość.
Było to pochodną ideowości ludzi o podobnym do Sławika systemie wartości, ukształtowanych w kręgu śląskim, w rodzinie śląskiej. To w niej swą wagę miało dane komuś słowo, wiedziano, czym jest lojalność, a honor był świętością. Jednocześnie Sławik należał do pokolenia przełomu XIX i XX wieku, pokolenia, o którym tak ładnie pisał prof. Kazimierz Wyka, że »odzyskana niepodległość nas ogromnie zobowiązywała«. W życiu Sławika ta odzyskana niepodległość była jego ogromnym zobowiązaniem – zobowiązaniem aż do ofiary własnego życia”.

József z Oroszi nad Balatonem
Nie można mówić o Sławiku bez Antalla i vice versa. Gdyby los ich nie zetknął w czasie wojny, nie trafiliby do w i e l k i e j historii i nie zostali b o h a t e r a m i trzech narodów. Krystyna Sławik-Kutermak tak mi uzasadniła ich relacje:
„Mojego ojca i wujka Antalla Pan Bóg ulepił chyba z tej samej gliny. Dlatego tak dobrze się rozumieli”. A przecież – dodajmy – wywodzili się z jakże odmiennych światów.
József Antall (1896–1974) to najstarszy z trojga dzieci Marii z d. Balogh i Lajosa, którego protoplasta János, ówczesny żupan Dörgicse, za zasługi w walkach z Turkami otrzymał w 1668 roku tytuł szlachecki. Ten herbowy ród zaznaczył swą obecność w ważnych dla Węgrów wydarzeniach historycznych. Między innymi to Antallowie znaleźli się w konnej świcie eskortującej koronę św. Stefana, tę największą wtedy i dziś madziarską świętość, z Wiednia na Węgry po śmierci cesarza Józefa II. Kolejny z Antallów, oficer János, dzielnie walczył o ideały wolnościowe podczas Wiosny Ludów (1848–1849) razem z generałem Bemem i jego pięcioma tysiącami polskich podkomendnych.
József nie skończył jak Sławik edukacji na szkole podstawowej. Po maturze w renomowanym gimnazjum pijarów w Budapeszcie w 1914 roku został studentem prawa i administracji publicznej stołecznej uczelni. Dorastając wśród rodzinno-patriotycznych opowieści, na wieść o wybuchu wojny przerywa studia i zakłada mundur honweda. Ppor. Antall walczy na froncie galicyjskim. Nim w 1915 roku trafia do rosyjskiej niewoli, wcześniej zostaje ranny na obszarze zamieszkałym przez Polaków. O tej sytuacji usłyszałem w 2003 roku od Edith Antall-Héjj Lászlóné, córki Józsefa:
„Pokolenie moich rodziców wychowywano w duchu wyjątkowych tradycji i wielowiekowej przyjaźni z Polakami. Ojciec miał też dodatkowy powód i osobistą motywację, by jak najlepiej sprawować funkcję opiekuna polskich uchodźców. W swoich wspomnieniach napisał, że jako żołnierz I wojny światowej został ranny na terenie Galicji, gdzie jedna Polka uratowała mu życie. On nigdy o tym nie zapomniał”.
Po zakończeniu wojny i powrocie z rosyjskiej niewoli podejmuje przerwane studia prawnicze, a jednocześnie studiuje łacinę i język niemiecki. W 1923 roku zdobywa tytuł doktora praw, a rok później żeni się z urodziwą tenisistką Irén Szűcs. Tak wykształcony mógł przebierać w posadach. Podejmuje pracę najpierw w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, z którego przechodzi do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, a po reformie administracji państwowej do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zajmuje się problemami opieki społecznej. Gdy na przełomie lat 20. i 30. ub. wieku świat ogarnia kryzys gospodarczy, w efekcie którego również na Węgrzech narasta bezrobocie i szerzy się bieda, młody, zdolny prawnik József dołącza do zespołu tworzącego nową koncepcję polityki socjalnej państwa. W 1936 roku powstaje tzw. Norma Egerska, nowy system opieki nad ubogimi, a Antall współtworzy centralny organ z lokalnymi strukturami ds. opieki nad najbardziej potrzebującymi pomocy.
József, z wielkim zaangażowaniem traktujący powierzone mu zadania publiczne, podobnie jak Sławik dba o staranne wychowanie i edukację córki Edith (ur. 1928) i syna Józsefa (ur. 1932), który po zmianach ustrojowych w 1990 roku zostanie pierwszym demokratycznie wybranym premierem Węgier.

Wojna, wojna…
We wrześniu 1939 roku i następnych latach wojny żadne państwo nie zachowało się wobec polskich uchodźców równie przyzwoicie, jak uczyniły to władze Królestwa Węgier z regentem Miklósem Horthym i premierem Pálem Telekim. I choć „Budapeszt” liczył na pomoc „Berlina” w rewizji postanowień traktatu pokojowego z 1920 roku, to jednak uniemożliwiono wojskom niemieckim uderzenie na Polskę od południowej granicy. Na kolejną już nie prośbę, lecz żądanie z 9 września Joachima von Ribbentropa, ministra spraw zagranicznych III Rzeszy, do rządu węgierskiego o zgodę na przejazd oddziałów Wehrmachtu przez północne Węgry, premier Teleki zdecydowanie odpowiedział:
„(…) Prędzej wydam rozkaz wysadzenia naszych linii kolejowych, niż weźmiemy udział w inwazji na Polskę. Dla Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciwko Polsce”.
I Niemcy nie zaatakowali Polski od południa! Na podkreślenie zasługuje fakt, że władze kraju niebywale osłabionego decyzjami Trianon (utrata 2/3 terytorium i tyleż ludności) miały odwagę powiedzieć „Nie!” największej wówczas potędze militarnej świata. Dodajmy, że to ten sam Teleki, który sprawując po raz pierwszy funkcję premiera w 1920 roku, zdecydował o przekazaniu nam wszystkich zasobów amunicji, czego efektem jest znaczący udział Węgier w sukcesie Bitwy Warszawskiej.
Kilkanaście dni później – dokładnie 18 września, tj. dzień po agresji i zajęciu przez Rosję Sowiecką wschodniej Rzeczypospolitej – Budapeszt znów zaszokował Hitlera, otwierając granice swego państwa dla około 90 tysięcy polskich wojskowych i 30–40 tysięcy cywilów. Na taki exodus Węgrzy nie byli przygotowani, a mimo to aż 250 miejscowości podjęło to wyzwanie i sprostało mu!
Jednym z uchodźców był Henryk Sławik. Przypadek sprawił, że obóz internowanych pod Miskolcem, w którym nasz Ślązak się znalazł, w październiku ’39 odwiedził József Antall, dyrektor IX Wydziału Społecznego węgierskiego MSW. Przygotowując się do roli rządowego pełnomocnika ds. uchodźców wojennych, chciał poznać potrzeby i oczekiwania swych przyszłych podopiecznych. Gdy podczas spotkania Sławik zorientował się, że ów Węgier zna niemiecki, postanowił zabrać głos. To kluczowe dla węgierskich losów wystąpienie Sławika tak zrelacjonował Antall w nagraniu WFD z 1969 roku(!), które odnaleźliśmy w archiwum Wytwórni i po raz pierwszy je upubliczniliśmy, zamieszczając w moim i Marka Maldisa filmie (Henryk Sławik. Polski Wallenberg, TVP 2004) oraz w mojej drugiej książce o śląskim bohaterze (Henryk Sławik. Wielki zapomniany Bohater Trzech Narodów, Rytm 2008). Oto dokładny zapis:
„Sławik powiedział mi wtedy, że Polaków nie mogą zadowolić moje słowa. »Ta wojna nieprędko się skończy, ale my tę wojnę wygramy – podkreślił. – Musimy ją wygrać«. Zaskoczyło mnie, że w takiej sytuacji znalazł się człowiek, który miał odwagę powiedzieć mnie, węgierskiemu szefowi, że z naszej strony nie wszystko jest w porządku, że nasi chłopi w swej gościnności po prostu rozpijają Polaków, że tuczą jak indyki! Sławik dobitnie oświadczył, że Polakom trzeba dać pracę, że trzeba im zorganizować nauczanie, szkoły, aby w przyszłej Polsce byli przydatni. Twardo dodał jeszcze, że uchodźcom należy zapewnić takie warunki życia, które umożliwią im godne przetrwanie tragedii, jakiej doświadczyli i w dalszym ciągu ją przeżywają. Przecież wszyscy oni – powiedział Sławik – zostali pozbawieni przez wojnę nie tylko kraju ojczystego, ale domu, rodziny!
Zaproponowałem mu, by zebrał odpowiednich ludzi, którzy razem z nim pokierują sprawami Polaków, że znajdziemy jakąś formę urzędową, by to wszystko robić. Tak zaczęła się węgierska historia Sławika i jego kolegów”.
Tę nieco emocjonalną wypowiedź Sławika Antall uznał za prawie gotową koncepcję tworzonego przezeń urzędu. A Sławik? Zamiast planowanego „skoku” przez jugosłowiańską granicę do gen. Sikorskiego we Francji, zaproszony przez Antalla, wsiadł do jego samochodu i pojechał z nim do Budapesztu.
Już w listopadzie ’39 z inspiracji i przy pomocy Józsefa Antalla, a zwłaszcza jego szefa Ferenca Keresztes-Fischera, ministra spraw wewnętrznych, powstał Komitet Obywatelski ds. Opieki nad Uchodźcami Polskimi na Węgrzech z jego prezesem Henrykiem Sławikiem. Dobierając skład tego uchodźczego przedstawicielstwa, dał on przykład propaństwowej postawy i politycznej mądrości: sam będąc socjalistą, do tegoż Komitetu zaprosił reprezentantów wszystkich najważniejszych partii sanacyjnej Polski. Uważał bowiem, że nadzwyczajna sytuacja Ojczyzny wymaga nadzwyczajnych zachowań, zgodnej i ponadpartyjnej współpracy i to się sprawdziło. Ten społeczny organ na początku 1940 roku otrzymał pełnomocnictwo rządu RP na uchodźstwie. KO zajmował się sprawami socjalnymi i zdrowotnymi, oświatowymi i kulturalnymi rodaków, a także współpracował i pomagał założonemu przez o. Michała Zembrzuskiego, paulina, Duszpasterstwu Polskiemu ds. Uchodźców.

Komitet Obywatelski Sławika aż do niemieckiej okupacji Węgier był głównym polskim partnerem urzędu Antalla. Obaj szefowie szczególną troską otoczyli kilka tysięcy polskich dzieci i młodzież, którzy uczyli się w kilkunastu szkołach stopnia podstawowego i średniego, a kilkuset z nich zdobywało wiedzę na węgierskich uczelniach. Prezes KO nie miał jednak łatwego życia ze względu na niechętny stosunek części internowanej kadry oficerskiej do uchodźczego rządu gen. Sikorskiego, którego na Węgrzech reprezentował Sławik.
Dwaj wielcy „Sprawiedliwi”
Od początku 1940 do 19 marca 1944 roku, czyli do zajęcia Węgier przez Niemców Sławik przy pomocy Antalla wyrabiał polskim Żydom nowe dokumenty tożsamości o typowo polskich nazwiskach. By mogły one trafić do osób zagrożonych, niezbędne były fikcyjne metryki chrztu, które wystawiali polscy i węgierscy duchowni katoliccy. Izraelski Instytut Yad Vashem przyjął liczbę około pięciu tysięcy w ten sposób uratowanych, choć według niektórych osób wtajemniczonych w tę zakonspirowaną akcję, m.in. Henryka Zvi Zimmermanna, mieszkającego po wojnie w Izraelu polskiego Żyda, to liczba zaniżona. A wszystko to duet Sławik–Antall robił w kraju dwóch ustaw antyżydowskich!
Wśród dziesiątek tysięcy naszych uchodźców było 12-15 tys. obywateli polskich żydowskiego pochodzenia. W cytowanym powyżej nagraniu dla WFD Antall powiedział:
„Sławik i utworzony przez niego Komitet Obywatelski zażądał ode mnie, aby nie czyniono żadnych różnic wśród polskich obywateli, by traktowano ich jednakowo. Zagrożonym Sławik i jego ludzie nadawali nowe imiona i nazwiska, a polscy i węgierscy duchowni wystawiali im katolickie metryki chrztu. My zaś, zamykając na wszystko oczy, wydawaliśmy im oficjalne, nowe dokumenty”.
Majstersztykiem kamuflażu było założenie przez Sławika i Antalla w Vácu nad Dunajem… Sierocińca Dzieci Polskich Oficerów. Umieszczono w nim około stu żydowskich sierot, które z ostatnią falą czterech–pięciu tysięcy Żydów, głównie z południowej części Rzeczpospolitej, na początku 1943 roku dotarły na Węgry. By wprowadzić w błąd niemieckich agentów, specjalnie sprowadzony do sierocińca ksiądz Pál Boharcsik uczył te dzieci podstawowych modlitw katolickich, a w niedzielę demonstracyjnie prowadził na mszę do miejscowego kościoła. W tym kierowanym przez pedagoga i harcerza Franciszka Świdra ośrodku o żydowską tożsamość podopiecznych dbali polscy Żydzi: Izaak i Mina Brettler (Władysław i Anna Bratkowscy) oraz lekarz Mojżesz Osterweil (Jan Kotarba) z żoną i córką. Dodatkową ochroną mieszkańców sierocińca przed wrogimi spojrzeniami była odpowiednio nagłośniona wizytacja nuncjusza apostolskiego abp. Angelo Rotty. Papieski ambasador doskonale wiedział, w jakim celu przyjechał do Vácu. Trudno uwierzyć, że choć w marcu ’44 Węgry zostały uznane przez Hitlera za nielojalnych sojuszników i trafiły pod niemiecką okupację – to ani jedno z tych dzieci nie wpadło w ręce gestapowców! Dobrze zorganizowana ewakuacja sierocińca, a przygotowane w Zakolu Dunaju, pod i w Budapeszcie kryjówki dla żydowskich sierot sprawiły, że wszystkie szczęśliwie doczekały zakończenia wojny.
Kilka z nich, oczywiście, już jako ludzi wiekowych, w 2004 roku udało się nam odnaleźć w Izraelu podczas realizacji wspomnianego już filmu Henryk Sławik. Polski Wallenberg. Położony kilkadziesiąt kilometrów na południe od Tel Awiwu kibuc Massuot Jicchak stał się nowym domem Cipory Lewawi (z domu Cyla Ehrenkranz). Na pytanie, kim dla niej był i nadal jest Henryk Sławik, po chwili milczenia, odpowiedziała:
„Ja wierzę, że on był boskim posłańcem. Niemcy zrobili to, że z wielu najbliższych mi osób zostałam sama jedna na tym świecie. Jeśli więc dziś żyję i mieszkam w Izraelu, i mam tak dużą własną rodzinę, dzieci, wnuków i prawnuków, w sumie ponad 30 osób, to dlatego, że Sławik mnie uratował. Jestem przekonana, że nad postępowaniem i czynami Sławika musiał czuwać Najwyższy, a może i osobiście nim kierować…”.
Nawiązując do pobytu w sierocińcu, 77-letnia wówczas pani Cyla, dodała:
„Pan Sławik odwiedził nas kilka razy. Podobnie jak pan Antall, był wyjątkowym człowiekiem i takim normalnym, sympatycznym. Dobrze pamiętam jego twarz i jego duże, ciepłe oczy. Osobiście rozmawiał niemal z każdym z nas”.
Zapytana o Sławika inna z mieszkanek sierocińca – Tova Feldman (z d. Gizia Steiner) również nie kryła wzruszenia:
„Tak się dobrze w Vácu czułam, że jako jedna z nielicznych nie chciałam jechać do Palestyny. By za opiekę i zainteresowanie nami Sławikowi podziękować, często się za niego modliłam. A potem wiadomo, co było. On, pan Sławik, dał nam jakby drugie życie. Jak nie pamiętać takiego Człowieka?!”
Kolejne dwie opinie o prezesie Komitetu Obywatelskiego.
Krakowianin Ludwik Halperin, na Węgrzech „Hajda”, uczeń polskiej szkoły w Balatonboglár, obecnie obywatel Izraela, z rozmowy z nim w 2004 roku:
„Oczy Sławika wyrażały dobroć. Tyle lat minęło, a ja wciąż pamiętam jego zatroskane, pełne dobroci spojrzenie. Nigdy nie zapomnę tego, że po ucieczce z okupowanej przez Niemców Polski do Budapesztu wysłał mnie do szkoły nad Balatonem, czym mnie uratował”.
Tamás Salamon-Rácz, sekretarz generalny Węgiersko-Polskiego Komitetu Pomocy Uchodźcom, blisko współpracujący ze Sławikiem w czasie wojny:
„On był ucieleśnieniem uczciwości, przyjaźni i dobroduszności. Nigdy na myśl mu nie przyszło, czy danej osobie trzeba czy nie trzeba pomóc. A należy wiedzieć, że po dwakroć był zagrożony ten, kto poza tym, że był Polakiem, był też Żydem. Jeżeli więc uchodźca był Polakiem, to trzeba było mu pomóc. Gdy zaś był Polakiem żydowskiego pochodzenia, to należało mu pomóc w dwójnasób. I Sławik to robił”.
„Tak płaci Polska…”
W grudniu 1943 roku Jadwiga Sławik z 14-letnią córką Krysią zostały wywiezione z Warszawy na Węgry przez hr. Erzsébet Szapáry, która dostarczyła im wyrobione w pośpiechu przez Antalla dwa paszporty na węgierskie nazwiska. Hrabina dowiozła je też do Budapesztu. Uchroniło to Jadwigę przed kolejnym przesłuchaniem na gestapo i można się domyślić, przed czym jeszcze. Po kilku latach rozłąki Sławikowie Boże Narodzenie wreszcie spędzili razem. Po świętach, dbający o edukację córki tata, wysłał Krysię pod opieką żony do słynnej polskiej szkoły czasów wojny w Balatonboglár, nad którą parasol ochronny trzymał legendarny ks. Béla Varga, jednocześnie poseł do węgierskiego parlamentu z ramienia partii drobnych gospodarzy. 12 marca w imieniny Krysi Sławik przyjechał nad Balaton. Córka poprosiła tatę o wpis do pamiętnika. Ten chwilę się zastanowił i m.in. napisał:
„(…) Największym błędem uzdolnionego młodego człowieka jest jego pewność, że zawsze da sobie radę. Dlatego najbardziej przeciętny uczeń lub uczennica dochodzą najdalej w życiu. Mają oni tę zaletę, że są pilni, a to większa zaleta niż talent. (…) Ucz się z powagą. To, czego się rzetelnie nauczysz w młodości, przyda Ci się w życiu. Pamiętaj, że musisz stać na własnych nogach, bo nie masz majątku. Będziesz musiała pracować, aby żyć (…).
Kochana Krysiu! Wiesz, że Mamusia i ja będziemy się bardzo cieszyli, jeżeli wyrośniesz na dobrego człowieka, że będziemy się cieszyli z Twoich osiągnięć
– Twój Tatuś”.
Ten zachowany wpis do jej dziewczęcego pamiętnika Krysia uznała za testament Ojca dla córki i przez całe życie nie zapominała o jego treści.
Tydzień po jej imieninach szczęście rodzinne Sławików przerwało zajęcie Węgier przez wojska Hitlera 22 marca 1944. Jak się okazało, wywiad niemiecki cały czas miał Jadwigę na oku. Widząc przez okno hamujący przed domem wojskowy samochód z Niemcami, dosłownie w ostatniej chwili zdążyła ukryć córkę w krzakach ogrodu. Aresztowana, jako jedna z pierwszych Polaków trafiła do więzienia w Budapeszcie, a potem do obozu zagłady w Ravensbrück. Natomiast Krysia, przerażona tą nagłą i niespodziewaną sytuacją, gdy się ściemniło, pobiegła na plebanię ks. Béli Vargi, a ten umieścił ją w szkolnym internacie.

Sławik z Antallem nie od razu wpadli w ręce gestapo. Kilka tygodni później pewnej nocy doszło do ostatniego, jak się okazało, spotkania córki z ojcem w jego kryjówce nad Balatonem. Krysia – jak mi po latach wzruszona zrelacjonowała – nawiązała wówczas do podsłuchanej rozmowy rodziców zaraz po przyjeździe z Warszawy. To wtedy nękaną złymi przeczuciami Jadwigę, on, Henryk uspokoił zapewnieniem, że dzięki Antallowi posiada trzy wizy do Szwajcarii i w razie niebezpieczeństwa tam się schronią. Córka więc zapytała: „Tatusiu, mamusię Niemcy zabrali, ty się ukrywasz. Dlaczego nie wyjechaliśmy do tej Szwajcarii?”Zaskoczony ojciec dopiero po chwili odpowiedział: „Kochanie, trudno ci to zrozumieć, ale nie mogłem zostawić ludzi powierzonych mojej opiece i tak, po prostu, wyjechać…”.
Ilu z nas postąpiłoby tak, jak Sławik? Antall informował go o stosunku Hitlera do Horthyego i Węgrów za nielojalność. Wiele też wskazywało, że lada dzień może nastąpić najgorsze. A mimo to odpowiedzialność za rodaków wzięła górę nad bezpieczeństwem najbliższej rodziny. Jako mąż i ojciec jak wielką musiał stoczyć wewnętrzną walkę, jakie musiały nim targać wątpliwości, skoro podjął heroiczną decyzję pozostania z uchodźcami.
Po kilku zmianach kryjówek również Antalla i Sławika opuściło szczęście, a na dodatek miejsce pobytu prezesa KO wskazał Niemcom… Polak. To był młodzieniec, który wcześniej w polskiej szkole w Balatonboglár jako ekstern zdał egzamin maturalny i otrzymał świadectwo dojrzałości z podpisami jego jako prezesa Komitetu Obywatelskiego i Antalla jako pełnomocnika rządu Królestwa Węgier ds. uchodźców wojennych.
Konfrontacja obu aresztowanych odbyła się w siedzibie gestapo na Szwabskiej Górze w Budapeszcie. Torturowany Sławik zaprzeczył wszystkim oskarżeniom postawionym Antallowi. Najpoważniejsze dotyczyły jego udziału w przerzutach polskich żołnierzy najpierw do Francji, a po jej upadku na Bliski Wschód i że to on ratował polskich Żydów. Zarzutów było zresztą więcej. Gdy po tych przesłuchaniach obu wieziono z siedziby gestapo do więzienia, József uścisnął skute dłonie półżywego Henryka i powiedział: „Przyjacielu, dziękuję, uratowałeś mi życie!”Odpowiadając, Henryk wyszeptał: „Tak płaci Polska…”.
József Antall odzyskał wolność, a Henryk Sławik w dniu 23 sierpnia 1944 roku o godz. 15.00, co skrupulatnie odnotował protokolant tej zbrodni, został powieszony w niemieckim obozie zagłady Mauthausen-Gusen. Tego samego dnia i niemal w tym samym czasie równie tragiczny los spotkał jeszcze dwie osoby z kierownictwa KO – Andrzeja Pysza, wiceprezesa Komitetu, i prof. Stefana Filipkiewicza, wybitnego malarza i krakowskiego pedagoga oraz dwie z kierownictwa konspiracyjnej Placówki „W” – Edmunda Fietowicza (ps. Józef Fietz) i Kazimierza Gurgula, szyfranta, profesora boglárskiej szkoły polskiej.

Po wojnie
Po zakończeniu wojny Antall, sprawny organizator, został ministrem odbudowy Węgier. Mimo nawału nowych obowiązków nie zapomniał o prośbie polskiego „przyjaciela na śmierć i życie”, by zaopiekował się Krysią. Dzięki wielu ogłoszeniom radiowym odnalezioną córkę Sławika gotów był adoptować. Na wiadomość, że Jadwiga przeżyła obóz w Ravensbrück, pod opieką uchodźczyni Barbary Czerwińskiej, polskiej pracownicy swego Urzędu z okresu wojny, wysłał Krysię do ukochanej mamy w Katowicach. Przed wyjazdem z Budapesztu Krysia znów wyjęła swój pamiętnik, w którym „wujek Józsi” napisał (tłumaczenie z j. węgierskiego):
„Moja Mała Krystyno! Rysy twarzy masz po swoim Ojcu! Miej tyle bohaterstwa w sercu, znoś wszelkie cierpienia i kochaj swoja Ojczyznę tak gorąco, jak On. Twój Ojciec lubił nie tylko mnie, rodzinę Antallów, ale pokochał również ten nieszczęsny naród węgierski. Bądź i Ty, choćby nawet w najmniejszym gronie, rzecznikiem węgierskiego narodu. Narodu, który dał Twojemu Ojcu na wiele lat drugą ojczyznę, by mógł pracować dla swej Polski. Szanuj swą Mamę, bądź Jej zawsze wierną i dobrą córką. Z miłością – wuj Jóska Antall. Pestújhely, 1945 VII 22”.
Druga połowa lat czterdziestych dla Antalla nie była łaskawa. Co prawda Niezależna Partia Drobnych Gospodarzy, jego ugrupowanie polityczne, zdecydowanie wygrała pierwsze, powojenne i jeszcze demokratyczne wybory parlamentarne. Tego już było jednak za wiele dla wciąż panoszących się na Węgrzech Sowietów i ich protegowanych – komunistów Mátyása Rákosiego. Fałszywe oskarżenia, zastraszanie, przesłuchania, bezprawne aresztowania oraz zsyłki w głąb Rosji Sowieckiej czołowych działaczy „drobnych gospodarzy” doprowadziły do stopniowego wyeliminowania tej partii z życia publicznego. Świetny organizator 53-letni Antall zmuszony został do rezygnacji ze zdobytego po raz trzeci mandatu posła i bez formalnego wypowiedzenia stracił funkcję prezesa Węgierskiego Czerwonego Krzyża, by w 1949 roku znaleźć się na głodowej emeryturze. Dorabiał korepetycjami z j. niemieckiego, francuskiego i łaciny.
Od Edith Héjj Lászlóné, córki Antalla, usłyszałem:
„Gdy na Węgrzech nadeszły czasy komunizmu, o moim Ojcu mówiono, że z ramienia resortu spraw wewnętrznych podczas wojny pomagał polskim burżujom. Jego bezsprzecznych zasług nie uznano, nad czym bolał niemal do końca swych dni. Kilka lat po wojnie wdzięczni polscy uchodźcy zaprosili Ojca do odwiedzenia Polski, ale Rákosi nie wydał mu zezwolenia na wyjazd. W efekcie człowiek, który tyle zrobił dla Polaków, który na co dzień współpracował z polskimi władzami uchodźczymi i, oczywiście, z wujkiem Henrykiem (Sławikiem – przyp. G.Ł.) do powojennej Polski nigdy nie pojechał!”.
Antall nie był wyjątkiem. W tym samym czasie podobny, a nawet gorszy los spotkał wielu innych podobnych mu Węgrów, że wspomnę tylko głównych opiekunów polskich wojskowych pułkowników Zoltána Baló i Lóránda Utassyego. Obu zdegradowano. Pierwszy zarabiał jako stróż nocny, a drugiego z rodziną wyrzucono z własnego mieszkania, którego nigdy nie odzyskał i zesłano na pusztę1, by pracując na roli, reedukował się do nowego, wspaniałego ustroju…

Upamiętnianie podziękowaniem
O Sławika i Antalla jako pierwszy upomniał się jeden z żydowskich opiekunów dzieci słynnego sierocińca w Vácu adwokat Izaak Brettler, składając w 1977 roku wniosek do Instytutu Yad Vashem o uhonorowanie ich tytułami „Sprawiedliwych”. Niedokładne adresy rodzin nominowanych, a nade wszystko brak od 1967 roku stosunków dyplomatycznych Polski z Izraelem sprawił, że dopiero drugi wniosek złożony przez Henryka Zvi Zimmermanna w latach 90. ubiegłego wieku okazał się skuteczny. Oto co nam powiedział w 2004 roku na planie filmowym w Budapeszcie przed ówczesną siedzibą Komitetu Obywatelskiego H. Sławika:
„W swoim już dość długim życiu nie poznałem równie szlachetnych i bardziej uczciwych ludzi od Sławika. Ja wiem i nie zapominam o tym, że wielu Polaków ratowało Żydów z narażeniem własnego życia. Wśród nich Sławik był jednak kimś wyjątkowym. On całym sercem oddał się tej pracy, choć wiedział, że zapłaci życiem. Chcę doprowadzić do tego, by naród żydowski odwdzięczył się Sławikowi za to wszystko, co dla nas uczynił”.
Niestety, dwa lata po realizacji filmu Zimmermann zmarł.
W 1990 roku w Jerozolimie dyplomy i tytuły „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” dla Henryka Sławika odebrała córka Krystyna Sławik-Kutermak, a kilka miesięcy później dla Józefa Antalla seniora jego syn József Antall jr., ówczesny premier Węgier. Tymi uroczystościami jakoś nie przejęły się nasze media i o Sławiku nadal było cicho. Punktem zwrotnym w batalii o miejsce dla Niego w historii i nie tylko polskiej opinii publicznej okazał się przyjazd z Hajfy do Warszawy ww. Henryka Zimmermanna. To on, po ucieczce z niemieckiego obozu pracy w Płaszowie, przez pół roku do okupacji Węgier przez Niemców w marcu ’44, pomagał Sławikowi w końcowym etapie ratowaniu polskich Żydów.
W połowie 2001 roku miałem szczęście poznać pana Henryka na spotkaniu zorganizowanym przez byłych uchodźców – boglárczyka, Bogumiła Dąbrowskiego i żołnierza Września Jana Stolarskiego, wieloletniego prezesa Federacji Stowarzyszeń Polsko-Węgierskich RP. To wtedy Zimmermann nazwał Sławika „polskim Wallenbergiem”, a jego opowieści z tamtych czasów były dla mnie pierwszym, mocnym impulsem do podjęcia próby wydobycia tego niezwykłego Człowieka z otchłani zapomnienia. W celu zweryfikowania wręcz niewiarygodnej o nim relacji starszego już pana, kilka tygodni później odnalazłem w Katowicach córkę Sławika, panią Krystynę Sławik-Kutermak. Bardzo mnie poruszyły jej relacje o tragicznych kolejach wojennego losu obojga rodziców, a także o trudnych powojennych doświadczeniach mamy Jadwigi, więźniarki Ravensbrück i rodziny. Wtedy też dowiedziałem się od niej, że ulica Zabrska w Katowicach w 1946 roku nosiła imię Sławika przez… trzy dni! Radni miasta, dla którego przed wojną Sławik tyle zrobił, zmuszeni zostali do natychmiastowego anulowania swej decyzji. Władza ludowa uznała za rzecz niedopuszczalną, by reprezentant rządu RP na uchodźstwie, a ponadto zwolennik niepodległościowego nurtu w PPS-ie patronował katowickiej ulicy!
To spotkanie z panią Krysią Kutermak zapoczątkowało trwającą do dziś, batalię o godne miejsce dla Henryka Sławika nie tylko w polskiej pamięci zbiorowej i historii. Minione lata w upamiętnianiu naszego Ślązaka i Józsefa Antalla zapisały się wieloma przedsięwzięciami. Niektóre z nich:
* W 2004 roku podczas przedpremierowego pokazu filmu M. Maldisa i G. Łubczyka Henryk Sławik. Polski Wallenberg w Pałacu Prezydenckim na mój wniosek, b. ambasadora RP na Węgrzech, prezydent Aleksander Kwaśniewski pośmiertnie odznaczył H. Sławika Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. To pierwsze powojenne odznaczenie nadane wielkiemu Ślązakowi odebrała jego wnuczka Jadwiga Kutermak-Wieczorek.
* Założone w 2008 roku, z inicjatywy Aleksandra Fiszera, Michała Lutego i mojej, Stowarzyszenie HENRYK SŁAWIK – Pamięć i Dzieło zachęciło trzy śląskie szkoły w Jastrzębiu-Zdroju–Szerokiej, Katowicach i Rybniku do obrania Sławika na swych patronów.
* W latach 2005–2018 dwie ulice w Warszawie i Jastrzębiu-Zdroju oraz rondo w Katowicach i nabrzeże w Budapeszcie otrzymały jego imię, a plac w stolicy Śląska – H. Sławika i J. Antalla seniora oraz odsłonięto poświęcone im tablice pamiątkowe w Vácu, Jastrzębiu-Zdroju i Katowicach.
* W 2010 roku w Katowicach z inicjatywy naszego Stowarzyszenia Henryk Sławik – Pamięć i Dzieło prezydent Lech Kaczyński w obecności prezydenta Węgier László Solyóma odznaczył pośmiertnie H. Sławika Orderem Orła Białego, a J. Antalla sen. Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP. Odznaczenia odebrali członkowie ich rodzin.
* W 2010 roku Poczta Polska w językach polskim i węgierskim wydała okolicznościową kartę pocztową z tymi dwoma, wielkimi „Sprawiedliwymi”.
* W 2014 roku Galerię Historii Miasta Jastrzębia-Zdroju wzbogaciłem o stałą ekspozycję, poświęconą „Chłopakowi z Szerokiej”.
* Sejmik Województwa Śląskiego rok 2014 uczynił „Rokiem Henryka Sławika na Śląsku”, podczas którego w różny sposób upowszechniano o nim wiedzę.
* We wrześniu 2014 roku w Warszawie i Budapeszcie i to tego samego dnia, dokładnie 24 września: Senat RP i Zgromadzenie Krajowe Węgier w 70. rocznicę męczeńskiej śmierci H. Sławika i 40. rocznicę śmierci J. Antalla seniora przez aklamację przyjęły identycznej treści Uchwałę, honorującą ich postawę i czyny w czasie wojny.
* Rok później, w marcu 2015 roku, podczas Dnia Przyjaźni Polsko-Węgierskiej w Katowicach władze miasta ufundowały, a prezydenci Polski i Węgier – Bronisław Komorowski i János Áder odsłonili pomnik Sławika i Antalla seniora.
* W 2015 roku również Warszawa postanowiła uhonorować ich wspólne dzieło. Jako wiceprezes Stowarzyszenia Henryk Sławik-Pamięć i Dzieło z dr. Józefem Musiołem, prezesem Towarzystwa Przyjaciół Śląska w Warszawie, we wrześniu tegoż roku powołaliśmy Społeczny Komitet Budowy w Warszawie i Budapeszcie pomników H. Sławika i J. Antalla sen. W efekcie już 8 listopada 2016 roku pierwszy z pomników, autorstwa Władysława Dudka, uroczyście – z udziałem władz państwowych, stołecznych i metropolitów Warszawy i Katowic oraz naczelnego rabina Polski – został odsłonięty w Dolince Szwajcarskiej nieopodal siedziby Ambasady Węgier.
* Siedem miesięcy później, 26 czerwca 2017 roku, identyczny pomnik Sławika i Antalla jako symboliczny wyraz wdzięczności Węgrom za przyjęcie dziesiątek tysięcy polskich uchodźców wojennych ofiarowaliśmy i przekazaliśmy pod opiekę Urzędu Nadburmistrza Budapesztu. W jego uroczystym odsłonięciu uczestniczyły delegacje Sejmu RP i Zgromadzenia Krajowego Węgier oraz członkowie najbliższej rodziny Antalla seniora z jego córką Edith.
* W latach 2017–2018 MSZ RP promowało postać obu bohaterów wystawą Sławik i Antall. Bohaterowie trzech narodów: polskiego, węgierskiego i żydowskiego, autorstwa G. Łubczyka i A. Miziołek (grafika). Wernisaże ekspozycji odbyły się w Budapeszcie, Wilnie, Paryżu i Bratysławie.
* Od 2016 roku rokrocznie we wrześniu – z okazji otwarcia w dniu 18 września 1939 roku węgierskiej granicy przed polskimi uchodźcami – przed pomnikiem Sławika i Antalla w warszawskiej Dolince Szwajcarskiej odbywa się uroczystość, podczas której mówimy Węgrom: „Pamiętamy i Dziękujemy!”.
*W minionych latach zorganizowano też kilka sesji popularnonaukowych, na ogół jednak gromadząc wąskie grono zainteresowanych ww. tematyką.

A poza Polską…?
Wydaje się, że dużo udało się zrobić dla „promocji” obu Bohaterów, ale czy skutecznie? Premierowy pokaz filmu Henryk Sławik. Polski Wallenberg w Tel Awiwie, na który przybyło kilkoro b. mieszkańców słynnego sierocińca dzieci żydowskich w Vácu z rodzinami, Henryk Zimmermann z najbliższymi, pracownicy Yad Vashem oraz akredytowani w Izraelu polscy i węgierscy dyplomaci, dla bardzo wielu widzów okazał się wielkim zaskoczeniem. Dosadnie wyraził to przed naszą kamerą znany zarówno w Izraelu, jak i w Polsce artysta malarz i rzeźbiarz Samuel Willenberg, który uciekł z niemieckiego obozu zagłady w Treblince, a później dzielnie walczył w Powstaniu Warszawskim:
„To jest święta postać! Powtórzę: święta postać! To, czego dokonał ten Człowiek, wprost oszałamia! A my o Nim nic do tej pory nie wiedzieliśmy. Tymczasem reklamuje się osoby, które przy Sławiku się nie umywają!”
Po pokazie ww. filmu w 2007 roku podczas XV Światowego Forum Mediów Polonijnych w Tarnowie red. Zbigniew Ringer w nowojorskim „Centrum” napisał:
„To jedna z polskich przywar, że nie potrafimy się odpowiednio promować. Mając w ręku diamenty, nie umiemy z nich zrobić użytku. (…) Co zrobić z naszą pamięcią, jakby z narodowym zapomnieniem o Henryku Sławiku. Chwalimy czyny obcych, o swoich wiemy tak mało…”.
Podczas jednej z moich zagranicznych prezentacji dokonań Sławika i tegoż filmu w Kanadzie, a dokładnie na uniwersytecie w Toronto w 2007 roku usłyszałem ostry zarzut, połączony z pytaniem: „Dlaczego dopiero od pana dowiadujemy się o takim Człowieku? Tyle lat po wojnie! Polacy, oskarżani bywacie o najgorsze rzeczy z lat wojny, gdy o Sławiku, który ratowanie życia innych przedłożył nad bezpieczeństwo rodziny i własne świat nie wie!”.
Podobnych zdziwień i pytań od wielu lat doświadczam na licznych Sławikowych spotkaniach nie tylko za granicą, ale i w kraju. Na ostatnim wrześniowym pokazie mojego fabularyzowanego dokumentu Życie na krawędzi. Henryk Sławik – József Antall senior w warszawskim Instytucie Liszta znów pojawiły się osoby, które o Sławiku nie słyszały. A czy o nim i fenomenie wojennego uchodźstwa polskiego na Węgrzech słyszeli uczniowie polskich szkół? Nie od dziś wiadomo, czym skórka za młodu nasiąknie…
Grzegorz Łubczyk







