Powstała w maju 2013 roku w celu krzewienia wartości patriotycznych wśród młodzieży oraz przekazywania wiedzy na temat historii, kultury i tradycji narodowych.
Fundacja w swoich projektach umożliwia młodzieży spotkania m.in. z żywymi świadkami historii, których opowieści stanowią bezcenne źródło wiedzy historycznej, z członkami różnorodnych grup rekonstrukcji historycznej oraz stowarzyszeń historycznych, a także z osobami kreującymi wizję wydarzeń historycznych na ekranie. Wśród działań Fundacji znajduje się także organizacja warsztatów, wystaw i eventów, mających na celu przybliżenie, w niekonwencjonalny sposób, młodym ludziom historii, kultury i tradycji polskiej. Fundacja zajmuje się również archiwizowaniem dokumentów oraz fotografii dotyczących przedwojennej Warszawy, a w szczególności Bazyliki Świętego Krzyża, a także dokumentowaniem oraz opisywaniem wydarzeń historycznych odbywających się na terenie naszego kraju.
Podejmowane przez Fundację działania mają szczególnie wielkie znaczenie w naszych czasach, tzn. w Polsce po roku 2013, kiedy to ogólny poziom wiedzy historycznej przewidziany w curriculum dla szkół podstawowych jak i średnich jest tak niski lub też nie ma go wcale, iż kompleksowe wypełnianie luk wiedzy historycznej jest konieczne.
Polska ma za sobą 125 lat zaborów, w czasie których trzej zaborcy również eliminowali historię oraz wiedzę na temat tradycji i kultury polskiej, wówczas wychowanie domowe to znaczy rodzicielskie wypełniało tę lukę. Dla przykładu marszałek Piłsudski wychował się w domu dziadka powstańca styczniowego, a matka była wspaniałą nauczycielką, która wszystkim swoim synom przekazała najważniejsze aspekty kultury narodowej. Dlatego też w konkluzji podkreślamy, iż dawne wychowanie domowe, nieistniejące dzisiaj ze względu na brak wiedzy, pogoń za pieniądzem czy też generalną pogoń za konsumpcją tworzy człowieka do niczego nienadającego się. Taki człowiek w przyszłości sam sobie wykopie grób, ale zanim się to stanie kościół katolicki, który zawsze przychodził z ratunkiem w czasach kryzysu również i w tej chwili na przykład za pośrednictwem wyżej wymienionej Fundacji Skarby Narodu chce przekazać młodzieży bogactwo naszej unikalnej historii oraz nauczyć naszą młodzież jak należy posługiwać się i do czego wykorzystywać to wielkie oręże wiedzy oraz ten wielki skarbiec wartości, dobroci i piękna.
Prezesem Fundacji jest ksiądz Paweł Rycyk, kapłan na co dzień pracujący z młodzieżą, stąd też rozumiejący jej potrzeby oraz aktualny stan wiedzy i samoświadomości.
Siedziba Fundacji to już samo w sobie miejsce niezwykłe, albowiem jest to Bazylika św. Krzyża w Warszawie. I nie trzeba tu daleko szukać, a wystarczy sięgnąć do jej historii z czasów II wojny światowej, w szczególności zaś Powstania Warszawskiego. Kościół ten sam w sobie jest z ruin powstałym bohaterem.
W latach 70. studiując na Uniwersytecie Warszawskim przed egzaminami, czy też kiedykolwiek potrzeba serca dyktowała konieczność modlitwy, medytacji, przemyśleń, skupienia, zawsze przychodziłam tu, do kościoła św. Krzyża. I kiedy po bez mała 30 latach nieobecności ponownie znalazłam się w jego murach, doznałam autentycznego szoku. Kościół ten z wielkim mistrzostwem został odrestaurowany, dlatego też obrazy, witraże, rzeźby, ołtarze, które pamiętałam pokryte patyną czasu częstokroć noszące ślady uszkodzeń wojennych albo najzwyczajniej w świecie obdrapane świeciły teraz odrestaurowanym złoceniem i właściwie można byłoby powiedzieć, iż kościół ten stał się spektakularnym arcydziełem architektonicznym – prawdziwym skarbem narodu.
Przypomnijmy jednak sobie, co działo się w tym kościele 23 sierpnia 1944 roku. Przenieśmy się na chwilę do tamtych dni.
“Liczne wybuchy pocisków z niemieckich granatników usytuowanych na terenie uniwersytetu zmusiły powstańców do rozproszenia się i zajęcia stanowisk obronnych. Wydawało się, że Niemcy rozpoczną kontratak czołgami i piechotą, że będą chcieli odbić obiekty, które klinem wrzynały się głęboko w powstańczy teren.
Jednak atak nie następował. Trwało rujnowanie murów. Kościół św. Krzyża i gmach Komendy Policji, jasno oświetlone pożarami Warszawy zaczęła także ogarniać pożoga.
Po kilku seriach z granatników zapaliła się lewa wieża kościoła św. Krzyża, ta przy gmachu Komendy Policji. To był początek niszczenia kościoła. Oprócz granatników strzelały czołgi niemieckie. Podjeżdżały pojedynczo na wprost drzwi wejściowych, ustawiały się i do wnętrza kościoła oddawały serie z dział. Przeszkadzała statua Chrystusa dźwigającego krzyż. Nie mieli jednak Niemcy odwagi strzelać wprost w Chrystusa.
Postanowili zrzucić go z postumentu. Jeden z celnych strzałów naderwał płytę marmurową, na której stała figura.
To było bezmyślne myślenie!!! Czy wykazywano “kulturę” Niemców? Wyższość nad “polską dziczą” odważającą się stawiać opór?
Powstańcom obsadzającym kościół nie wyrządzili dużych szkód. Część z nich była zawsze gotowa do odpierania kontrataku, część gasiła pożary. Szkody, i to wielkie szkody, powstawały w kościelnych murach. Dach zaczął płonąć 25 albo 26 sierpnia. Zdjęcie wykonane z górnego piętra wypalonego budynku Czackiego 12 oddaje grozę sytuacji: widać dwupiętrową murowaną “księżówkę” tworzącą zaplecze płonącego kościoła; widać piętrową murowaną Mittelwache stojącą na tle kościoła i częściowo “księżówki”; Mittelwache, która dopala się i zasnuwa dymem dziedziniec Komendy Policji.
Po zdobyciu kościoła św. Krzyża i Komendy Policji kompania “Lewar” musiała rozciągnąć linię obrony na całą długość zdobytego terenu. Oprócz ulicy Traugutta obsadzała wtedy Krakowskie Przedmieście na odcinku zawierającym Komendę, kościół, Collegium Theologicum oraz ruiny Traugutta 1. Obok domu Traugutta 1 leżącego w gruzach od początku wojny stał prawie zawalony dom Traugutta 3/5. Trafiony pociskami z dział czołgowych, uszkodzony wybuchem “goliata” czy, jak twierdzą drudzy wybuchem podłożonej miny – dom Traugutta 3/5 właściwie przestał być oparciem dla placówki “Stolarza”. Dlatego warunki obronne wylotu ulicy Traugutta na Krakowskie Przedmieście były znacznie gorsze po niż przed naszym atakiem. Niemcy niezwykle silnie ostrzeliwali zdobyty przez nas fragment Krakowskiego Przedmieścia. Mogli korzystać z planu miasta, dokonywać dokładnych namiarów, mogli ostrzeliwać cały kwartał bez obawy, że będą razić swoich.
Jednocześnie prawie wszyscy korzystali z odprężenia jakie zawsze następuje po wykonaniu zadania. Major “Wola” ze swoimi piacistami i minerami odszedł do dowództwa Obwodu Śródmieście.
Porucznik “Harnaś” ze swoimi żołnierzami odmaszerował do kwater. Na nowej pierwszej linii pozostali “lewarczycy” – bardzo zmęczeni i głodni. Zwłaszcza ci, którzy atakowali kościół, księżówkę oraz Komendę. Nie mieli nic w ustach od 3 rano do 5 po południu. Łączniczka Zosia wspomina, że przez około 30 godzin licząc od kolacji 22 sierpnia nic nie jadła, bo cały czas nosiła pożywienie naszym chłopcom. Przez tyleż godzin, to znaczy 30, od zdobycia Komendy Policji chłopcy z kompanii “Lewar” bronili tej komendy oraz kościoła św. Krzyża. Podchorąży “Norski” wspomina, że przez około 3 doby wyłącznie kompania “Lewar” broniła kościoła św. Krzyża. Żołnierze z grupy szturmowej byli tu przemieszani z żołnierzami grupy rotmistrza “Edyty” i porucznika “Lelka”.
Dokuczał straszliwy głód. Żołnierze nie jedli więcej niż dobę. Ani śniadania, ani obiadu nie ugotowała tego dnia kompanijna kuchnia. Jej personel gasił pożary.
Głodnych ratowali księża ze świętego Krzyża. Częstowali chlebem ze smalcem. “Norski” pamięta, że dali chłopakom kilka butelek wina. W mgnieniu oka odkorkował je “Cygan” puszczając dno butelki w wir (korek wyskakiwał po uderzeniu lekko w posadzkę bokiem dna butelki).
“Norski” był w kościele w pierwszej obsadzie licząc od zdobycia Komendy. Widział czołgi stojące na Krakowskim Przedmieściu strzelające do wnętrza kościoła. Jeden z pocisków zapalił Wielki Ołtarz. Chłopcy natychmiast rzucili się do gaszenia. Z pomocą przybiegli księża i nasi z “księżówki”. Wewnątrz kościoła wybuchały pociski z dział czołgowych, na zewnątrz pociski z granatników. Na szczęście ostrzał kościoła nie był ciągły. Były krótkie chwile wytchnienia. Rozdzieliłem zadania. Dowodzenie obroną kościoła i budynku Komendy zleciłem rotmistrzowi “Edycie”, dowodzenie odwodem kompanii – porucznikowi “Lelkowi”. Stałą łączność między porucznikiem “Lelkiem”, rotmistrzem “Edytą” i plutonowym “Stolarzem” z placówki Traugutta 3/5 miał zapewniać porucznik “Zabawa”. Wspólnie sprecyzowaliśmy na czym zlecone zadania mają polegać i ruszyłem do Banku Handlowego.
Trzeba było nawiązać łączność między pierwszą linią na Krakowskim Przedmieściu a zapleczem kompanijnym. Trzeba było także zorganizować pomoc do gaszenia pożarów ciągle ostrzeliwanego kościoła św. Krzyża.
Wziąłem ze sobą czterech żołnierzy, którzy mieli przynieść do kościoła sprzęt przeciwpożarowy. Po drodze uścisnąłem dłoń “Stolarzowi”. Dziękuję, Stasiu. Także i twoim chłopcom. Uratowaliście nam życie. “Stolarz” oddał uścisk. Cieszył się i dziękował nam za zwycięstwo. Zbolały, kontuzjowany – w walce, dzięki której Niemcy w kościele, “księżówce” i Komendzie Policji zostali odizolowani od pomocy z zewnątrz. Podwórze Czackiego 16 było zasypane znacznie grubszą niż wczoraj warstwą gruzu. Więcej było wyrwanych futryn okiennych. Prosto z piwnicznego przejścia wszedłem w ten gruz, w dym przesycony spalenizną. Wychodząc z bramy na ulicę Czackiego zauważyłem ruch na dachach KKO i Banku Handlowego. Dużo osób uwijało się przy gaszeniu. Oba budynki już nie płonęły, dymiły z niedogaszonych zwęgleń.
W kancelarii kompanii znalazłem łączniczki. Ubrudzone sadzą, w przemoczonym odzieniu. Widząc zdziwienie w moich oczach same zaczęły mówić: po zdobyciu komendy wróciły do majora “Woli” i aż dotąd pomagały przy gaszeniu pożaru.
Spisałyście się dzielnie. Dziękuję Wam – i za udział w walce i za wkład w gaszenie pożarów. Potem zaprosiłem do mojej izby łączniczkę “Irenę”. Czy żona “Hefa” już wie? A co? Coś strasznego? Nic nie wiemy… Wszystkie gasiłyśmy… “Hef” poległ. Widzę, że sam muszę to zakomunikować Mirze. Słowa pełne współczucie wyrwały się “Irenie”. Posłałem ją po Mirę. W międzyczasie, wcześniej, poprosiłem do siebie kapitana “Zawieruchę” i porucznika “Basztę”. Czekając na kapitana “Zawieruchę” przypomniałem sobie śmierć “Hefa”. Zginął zupełnie niepotrzebnie.
Boże!
Żeby nasz “Hef” posłuchał porucznika “Lewara”! Żyłby i był tu z nami… – chłopcy z grupy szturmowej także boleśnie odczuwali jego brak. Przed odejściem na zaplecze zajrzałem do nich. Byli w podziemiu “księżówki” i stanowili większość odwodu kompanii. Właśnie była przerwa w obronie i gaszeniu pożarów: – Uwierzył wróżce, że będzie żyć 90 lat, tymczasem poległ – niemal 90 sekund przed zwycięstwem…
– Nikt nie powie: “no chłopaki, co macie takie ponure miny”. “Edyta” który też tam był rzucił uwagę o dziwnych drogach, którymi chodzi śmierć w walce. Wszyscy zaczęli przypominać sobie zapasy z Kałmukiem.
– To był cud! Rozumiesz ciołku – cud! Niemcy przecież tak jak my, oglądali to, a nie strzelali!
– Szkoda im było Kałmuka…
A gdy “Glinka” pakował Kałmukowi serię w łeb, to co? Słuchając tych serdecznych wspomnień miałem wrażenie, jakby duch “Hefa” był wśród nas.
Tymczasem chłopcy poważnieli. Posępnieli podczas przytłaczającej ciszy… Wojenko, wojenko… cóżeś ty za pani… – zaczął ktoś cicho… Śpiew nasilał się powoli wypełniał salę. Wypełzał z podziemia “księżówki” na zewnątrz, jakby odprowadzał duszę “Hefa” w zaświaty.
– Dlaczego chłopcom w kościele i Komendzie nie doniesiono obiadu? Tłumaczył, że od rana nie było możliwości gotowania. Wszyscy gasili pożary. Płonął Bank Handlowy. Płonął bank KKO. Niemcy otworzyli szaleńczy ogień na te budynki podczas ataku na kościół, księżówkę i Komendę Policji. Dlatego dopiero pół godziny temu rozpalili pod kuchnią. Zaczyna się gotowanie obiadu i kolacji równocześnie. Rozumiem! Proszę zameldować o której godzinie odprawił pan łączniczki z kolacją dla wszystkich chłopców. Jasne! – Porucznik “Baszta” odmeldował się.
Wojna nie pozostawia nikomu swobody wyboru. Trzeba dostosowywać umiejętności i działalność do warunków jakie stwarza nieprzyjaciel. Trzeba umieć walczyć i z żywą siłą i z roznieconymi przez niego pożarami. Trzeba utrzymywać bezpośredni kontakt między zapleczem a pierwszą linią, którą był wtedy kościół św. Krzyża. Dlatego ucieszyłem się, gdy około 19 kapitan “Zawierucha” zameldował, że wysłał rotmistrzowi “Edycie” 4 siekiery, 5 bosaków i 30-metrowy szlauch z rozpylaczem, którym posługiwała się sekcja podpalaczy. “Morski” wspomina, że przydały się przyniesione bosaki i siekiery. Pomogły w ratowaniu chóru we wnętrzu kościoła. Gdy ugasili ogień było już zupełnie ciemno. Łączniczka Mira nie zdążyła się jeszcze doprowadzić do ładu po całodziennej walce z pożarem. Na ubrudzonej twarzy błyszczały oczy, rozżarzone długotrwałym pośpiechem i wysiłkiem.”
Krakowskie Przedmieście 3,
00-047 Warszawa