DLACZEGO W III RP WŚRÓD LUDZI WŁADZY NIE MA SYNÓW I WNUKÓW AK-owców

Możliwość komentowania DLACZEGO W III RP WŚRÓD LUDZI WŁADZY NIE MA SYNÓW I WNUKÓW AK-owców została wyłączona Historia, Kultura, Mira Modelska-Creech

NSZ-etu, WIN-u, ŻOŁNIERZY NIEZŁOMNYCH czy też SYBIRAKÓW?

Jak to się stało, że naród z tysiącletnią historią dopuścił, żeby władzę przejęli ekskluzywnie ludzie z kręgów KPP, NKWD, UB, SB, PZPR, Informacji Wojskowej, a w najlepszym razie „desygnowani” przywódcy ruchu robotniczego „Solidarność” wspierani przez KOR-owców, którzy z wyżej wymienionymi zasiedli wspólnie przy tzw. okrągłym stole w celu ostatecznego rozdania kart władzy i dokonania transformacji z systemu „command economy” na system „market economy”?

Może najbardziej narodowy element stanowiła tzw. nowa inteligencja „peerelowska” pochodzenia robotniczo-chłopskiego, która jakkolwiek czasami bardzo patriotyczna, to jednak inteligenckich wzorców kulturowych ostatniego tysiąclecia przekazać społeczeństwu nie mogła. I tu właśnie powstała wielka, dramatyczna przepaść w kulturze, nauce i obyczaju, a lukę tę starał się zapełniać, przez całe dziesięciolecia, Kościół.

Brak inteligenckich wzorów kultury wyższej, jak i bytowej, czy też towarzyskiej obserwować możemy obecnie przede wszystkim: w polskim Sejmie, wśród pracowników bankowości, wśród liderów życia politycznego i gospodarczego, a nawet w środowisku profesorskim, w nauce oraz wśród twórców kultury.

Proponuję, aby dla równowagi dziejowej, po 50 latach selekcji, na studia i na wszelkie wyższe stanowiska, gdzie dostawało się punkty za pochodzenie robotniczo-chłopskie, ale tylko „szkarłatne”, broń Boże nie „moherowe”, oraz za etniczność „nie tubylczą”, wprowadzić punkty równoważące za pochodzenie „tubylcze” i patriotyczne, co by przekładało się na tych, których przodkowie notowani byli w organizacjach wymienionych w tytule.

W Stanach Zjednoczonych, społeczeństwie wyrosłym na bazie kapitalizmu, gdzie jak sama nazwa wskazuje, elementem decydującym był kapitał, funkcjonują określenia: „old money” i „new money”, akcentujące system wartości wobec etycznych aspektów stanu posiadania, bogacenia się, a następnie zarządzania majątkiem.

Cechą charakterystyczną „old money” będzie przede wszystkim troska społeczna o pracownika, jego warunki bytowe, higienę, zdrowie, wykształcenie, kulturę ogólną. Natomiast „new money” to okrutny wyzysk, czysty darwinizm, siła pięści, skrajny egoizm, brak jakiejkolwiek kultury, patologiczna chciwość, jednym słowem, użytkowe traktowanie drugiego człowieka, a nawet wszystkich ludzi, ostatecznie skrajny self-centryzm.

Przez analogię do koncepcji „old money” i „new money” w Stanach Zjednoczonych, w Europie można by mówić o bardzo charakterystycznej grupie społecznej zwanej „inteligencją”, a w jej ramach o „starej inteligencji” niekiedy zwanej „przedwojenną” i „nowej inteligencji” niekiedy zwanej powojenną.

Owa powojenna inteligencja to w swej przeważającej masie dobrzy ludzie, ale z tak zwanego awansu społecznego, często z dyplomem mocno upolitycznionych uczelni, lub też klasyczni ideolodzy systemu jak Schaff, Bauman, Kołakowski, Wiatr, Ciupak i cała ich armia. Ale żyła wtedy jeszcze cała wielka grupa nauczycieli wszystkich stopni, wykształcona przed wojną. I to oni właśnie, z drugiego rzędu, uczestniczyli w życiu naukowym Polski. To oni tworzyli te dzieła, z których się dzisiaj uczymy, prowadzili badania merytoryczne i gwarantowali nauce polskiej ciągłość. Wymienię tu choćby z wielkim respektem i sentymentem moich wykładowców: Tatarkiewicza, Ossowskich, Suchodolskiego, Wojnar, Szczepańskiego, Chałasińskiego, Zieleniewskiego, Kieżuna, Kowalewskich, Podgóreckiego i Kubina. Tak więc w PRL-u paleta społeczna kadry profesorskiej była bardziej zróżnicowana niż obecnie.

Dużo bardziej dramatyczną sytuację mamy po „okrągłym stole”. Po 1989 roku „przedwojennych” już prawie nie ma. Ich najlepsi wychowankowie rozpierzchli się po świecie, a do głosu doszła ubecko-partyjna elita akademicka wychowana w PRL, która korzystając z ostatnich okazji, naotwierała pełno tzw. nowych uczelni prywatnych o niewiadomych standardach. Szkoły wyższe zeszły do poziomu przedsiębiorstw generujących zyski.

Ale jeszcze gorszą od tej partyjniackiej kadry jest kadra tzw. „młodych i postępowych” wychowana na różnego rodzaju programach Sorosowych i międzynarodowych stypendiach od globalistów, gdzie się uczy, że narodów nie ma, że to przeżytek, kapitał nie ma narodowości, a wszyscy powinni się wymieszać w sekularnym tyglu „multikulti”. Przez wiele lat w Stanach Zjednoczonych byłam wykładowcą w wielu takich programach, dlatego mam prawo wypowiadać się w tych kwestiach. Niewielki wyjątek stanowią uczelnie katolickie, które od zawsze były jedynym nośnikiem wartości religijno-narodowych. Ale jest ich za mało.

W Polsce przedwojennej grupa społeczna zwana inteligencją nadawała styl życiu społecznemu za pomocą systemów wartości ukształtowanych na przestrzeni tysiącletnich doświadczeń historycznych, które w najbardziej lapidarnej formie sprowadzały się do trzech wartości podstawowych: BÓG, HONOR i OJCZYZNA.

W kręgach inteligencji powojennej przez pierwsze 50 lat w przypadku Polski koncepcje BOGA i HONORU, przynajmniej w kręgach oficjalnych, uchodziły za przeżytki klasowe, a koncepcja Ojczyzny też była rozumiana nieco inaczej, albowiem wszędzie dominowały koncepcje internacjonalizmu komunistycznego. Podobnie jak zresztą współcześnie na Zachodzie w modzie są koncepcje internacjonalizmu gospodarczego, zwanego „globalizmem”, zaś w życiu społeczno-kulturowym dominuje koncepcja „multikulti”.

Dlatego też, czy to na Wschodzie, czy też na Zachodzie, odwieczne i uniwersalne wartości: BÓG, HONOR i OJCZYZNA, zmuszone są do walki. Po pierwsze, z sekularyzmem internacjonalnym. Po drugie, pojęcie „Honoru „zastąpione zostało koncepcją „opłacalności”. A po trzecie, pojmowanie koncepcji „Ojczyzny” sprowadzone zostało i utożsamione z wpisem paszportowym, zwanym obywatelstwem.

Z tego właśnie względu tak zwane „elity współczesne” w Polsce, jak i gdzie indziej zresztą, nie widzą ani racji moralnych, ani też korzyści społecznych w sięganiu po tkankę społeczną ludzi będących potomstwem wielopokoleniowej, patriotycznej inteligencji przedwojennej – niezależnie czy to cywilnej, wojskowej, naukowej czy ludzi stricte kultury. Nie wiem, jak dziś wyglądałaby Japonia, gdyby samuraje byli portretowani jako zdrajcy, opoje, lenie i przyczyna nieszczęść kraju, a przecież tak portretowana była przez lata polska inteligencja przedwojenna. Inteligencja, która przez setki lat była nośnikiem i liderem w Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej.

Dziwi mnie trochę, dlaczego nawet dziś potomkowie tych ludzi nie uczestniczą w obsadzaniu współczesnych stanowisk władzy politycznej, gospodarczej, stanowisk opiniotwórczych, kultury i nauki.

Przecież nie wystarczy, że na niektórych grobach położymy wieńce i zapalimy znicze. Wieniec to bardzo szlachetna sprawa i obowiązek, na który społeczeństwo czekało już ponad 70 lat, ale to trochę za mało. Kiedyż to wreszcie ludzie ci zostaną zaproszeni do stołu decyzji państwowych, gospodarczych, decyzji w sprawach programów szkolnych i uniwersyteckich, festiwali filmowych i teatralnych, czy też wystaw muzealnych – potomkowie tych, którzy przeszli bolesną drogę, od kazamatów swoich okupantów, bo nie akceptowali władzy obcych, do zapomnienia? I za redaktorem Michalkiewiczem powtórzę „nie dajcie się nabrać na same tylko świecidełka”.

Dopiero po październikowym zwycięstwie 2015 roku ugrupowań prawicowych zaczyna się na poważnie nawiązywanie do przedwojennych obyczajów polskich sił zbrojnych oraz głęboko zakorzenionego w naszym społeczeństwie bogactwa wartości i praktyk sakralnych.

Ale niepokoją mnie sprawy, których nie pojmuję! Otóż nie dalej jak w zeszłym, 2015 roku, rozegrała się w klubie Ronina przy ulicy Foksal w Warszawie walka nie tylko werbalna, ale nawet fizyczna. Na trybunie zasiedli dr. hab. Cenckiewicz wraz z mgr. Woyciechowskim w roli oskarżycieli jednego z najwybitniejszych polskich profesorów i ekspertów z dziedziny teorii organizacji i zarządzania profesora Kieżuna. Wielkiego bojownika o pragmatyczne modele zarządzeniowe rodem z Ameryki, a nie partyjniackie instrukcje z Moskwy. Wybitnego znawcy polskiej gospodarki od zarania czasów powojennych do współczesności. Prekursora polskiej bankowości, który od podstaw uczestniczył we wskrzeszaniu po wojnie działalności Narodowego Banku Polskiego. Kierownika mitycznego już dzisiaj Zakładu Prakseologii, którą to funkcję przejął po słynnym prof. Kotarbińskim. Najpoważniejszego analityka patologii organizacyjnych w zarządzaniu państwem, w systemie socjalistycznej gospodarki planowej. Eksperta Narodów Zjednoczonych do krajów afrykańskich; Rwandy i Burundi. A po tzw. odzyskaniu demokracji „okrągłostołowej” autora najpoważniejszych prac naukowych ekonomiczno-organizacyjnych o patologii polskiej transformacji, wyrażonych w fundamentalnych pracach „Patologia transformacji” i „Drogi i bezdroża polskich przemian.” Powstańca Warszawskiego, więźnia wielu enkawudowsko-ubeckich więzień i ostatecznie zesłańca do gułagu w ZSRS.

W roli odpowiadającego na stawiane przez tych panów zarzuty wystąpił niedawny partner naukowy Cenckiewicza, pan doktor Gontarczyk. Panowie razem przygotowali pracę o Wałęsie jako „Bolku”. Niewątpliwie pan Cenckiewicz nie może kwestionować kompetencji i umiejętności analizy dokumentów bezpieczniackich dr. Gontarczyka.

Byłam obecna na sali, albowiem będąc byłą doktorantką profesora z Polskiej Akademii Nauk nie mogłam uwierzyć, że nawet teraz, w 92 roku życia tego bohaterskiego profesora, żołnierza, więźnia ubeków i esbeków, dumy naszej nauki, laureata dyplomu z 1975 roku, najlepszego profesora Uniwersytetu Warszawskiego, przyznanego przez studentów. Profesora, którego za komuny wyrzucono z PAN, który musiał uciekać do Kanady, cały czas promując etos Solidarności. I raptem w tzw. wolnej Polsce, ponownie poddany jest oskarżeniom wywołującym niebywałe cierpienia, jakby tych okupacyjnych i bolszewickich cierpień było za mało.

A oskarżycielem jak w czasach Berii jest wnuk ubeka, syn esbeka, nowo nawrócony, lefebrysta, dr hab. Cenckiewicz. Jeżeli mam uwierzyć, że wychowała go mama porzucona przez tatę i on o dziadku i ojcu nic nie wie, to po pierwsze, w tych kręgach na małżeństwo musiała być zgoda władz. Po drugie, nie śmiałabym tykać rodziny dr. Cenckiewicza, bo się tym brzydzę i uważam za niegodne. Do momentu ataku na profesora, biorąc pod uwagę dorobek tego historyka, bardzo go ceniłam i lubiłam i nawet uwierzyłabym w to jego „nawrócenie”. Nie umiem jednak sobie wytłumaczyć, dlaczego widząc takie tuzy historii współczesnej jak: Tusk, Sikorski, Schnepf, Rotfeld, Kwaśniewski, Rostowski, Geremek, że już nie wspomnę Bieruta, Bermana, Brystygierowej, Wolińskiej, tak wybitny i znający się na rzeczy historyk przemilcza tamtych panów i panie, a akurat wybiera teczkę profesora.

Owszem, profesor naraził się salonowi obroną Powstania Warszawskiego, w szczególności panu Zychowiczowi, protegowanemu pana Cenckiewicza oraz autorowi słynnego „Obłędu 44”. Wiemy dobrze, że zarówno stronnictwo ruskie, jak i pruskie, Powstania w estymie nigdy nie miało. Ale w tym ataku, którego celem było zamknięcie ust profesorowi, musiało chodzić chyba o coś innego. No więc o co?

Tak czy inaczej, oskarżenie było pozbawione dowodu, o czym przekonał nas dr Gontarczyk.

Nie tylko, że profesor o TW „Tamiza” nigdy wcześniej nie słyszał, ale oskarżyciel nie mógł przedstawić nawet jednego świstka papieru świadczącego o poborach owego „Tamizy”, co zwykle jest dowodem tzw. „współpracy”. Dowodem koronnym oskarżyciela było pisemko podpisane przez profesora, czego zażądał od niego ubek kapitan Szlubowski, który wezwał profesora do Pałacu Mostowskich we własnej sprawie osobistej, prosząc profesora o rekomendację dla syna na seminarium do profesora Kukuły.

Po tym spotkaniu ubek zażądał od profesora podpisania papieru, że treść ich rozmowy zachowa tylko dla siebie, co było tak zwaną „oczywistą oczywistością”, albowiem za takie rzeczy zwalniano z pracy, nawet w ubecji. Zdaniem dr. Cenckiewicza jakoby to właśnie wtedy, kiedy gorliwy ubek otworzył profesorowi teczkę, do której następnie wkładał jego wykłady typu: jak podnieść parytet złotówki, jak stymulować eksport, jak wybudować tysiąc mieszkań dla młodych na tysiąclecie.

Ponieważ nie udowadnia się udowodnionego (co mogę zrobić w każdej chwili), zadawałam sobie w nieskończoność pytanie, co było motywem tego absurdu?

Osoby znające i rozumiejące dużo lepiej niż ja polską scenę polityczną na zadawane prze mnie pytania odpowiadały: „Jak to, pani takich prostych rzeczy nie rozumie?”

Profesor nie tylko, że napisał te książki, które obnażały „przekręt” tysiąclecia, przejęcie majątku całego narodu przez „desygnowane elyty okrągłostołowe krajowe i pobratymców zagranicznych”. Książek się dzisiaj nie czytuje, więc to nie było wielkie zagrożenie, ale on o tym mówił na spotkaniach ze zwykłymi ludźmi, on im w naukowy sposób ukazywał, że jesteśmy kolonią. A tym czasem przecież mamy „demokrację”.

No, i dlatego przy stole władzy jest tak mało tych, o których pani pytała. Oni wciąż jeszcze za dużo wiedzą. Na nas dokonuje się już od dłuższego czasu bardzo potężny eksperyment całkowitego zniewolenia. Przejęty majątek narodowy, przejęte banki, frankowicze mieszkają nie w swoich mieszkaniach, czipy w paszportach, zubożeni chłopi, brak własnego handlu detalicznego, wypędzona za granicę, w charakterze taniej siły roboczej młodzież, megafony i kamery na lampach ulicznych, a w razie gdyby tubylczy rząd nie dawał sobie rady z tubylczym narodem przyjdzie bratnia pomoc z Europy, ale też i spoza Europy. W kraju naszym działać będą różne „demokratyczne siły”, a ci co nie pojmą tej demokracji, tak jak kiedyś nie pojmowali internacjonalnej demokracji, tacy jak: Pilecki, „Nil”, „Łupaszka”, „Warszyc”, Dekutowski, „Lalek”, Kuraś i setki im podobnych, mogą skończyć jak oni.

Ale przecież kładą im teraz wieńce i palą świeczki? „Bardzo dobrze, naród też musi się odreagować i albo zostanie tym kupiony, jak paciorkami, o czym mówi Michalkiewicz, albo zapyta; „demokraci”, dlaczego nie możemy być panem u siebie w domu? A „demokraci” odpowiedzą, bo jesteście do tego niezdolni, my już mamy na wasze miejsce drugą zmianę!

W czasie spotkania na Foksal doktor Gontarczyk udowodnił poza wszelką wątpliwością, że dowód winy niewinnego został spreparowany na jakieś niepojęte zamówienie polityczne.

Atmosfera na sali była tak gorąca, że po moim wystąpieniu, w którym podniosłam sprawę „nienaukowości oskarżenia” dostałam w głowę. Siedząca za mną kobieta krzyczała, że mam się „zamknąć, bo dostanę w łeb”, no i dostałam moją własną książką adresową, którą wyrwała mi z rąk.

Tak właśnie, w Klubie Ronina, dziennikarska elita i funkcjonariusze dyskutują współczesną historię Polski. Najważniejsze, że profesor wygrał, choć był nieobecny, bo prawda sama się obroni, jak mawiał Chrystus i wszyscy wielcy filozofowie.

Byłam wielką fanką dr. Cenckiewicza i dlatego bardzo przeżyłam to, że skrzywdził tak wielkiego Polaka; rycerza i naukowca, poetę i pianistę, mojego profesora, zamiast się od niego uczyć rzeczy, których jeszcze nie wie. Panie doktorze, przecież ludzi wielkich cechuje skromność i roztropność.

Mira Modelska-Creech

Comments are closed.