Kpt. Tomasz Cichocki – w 312 dni dookoła świata.

Comments (1) Monika Dąbkiewicz, Podróże, Wydarzenia

W ciągu zaledwie kilku minut stracił połowę zapasów żywności. Zdarzało się, że żył w cyklu: 20 minut snu, 20 minut walki ze sztormem, 20 minut na jedzenie. W najgorszych momentach jachtem rzucały 11 metrowe fale. W czasie rejsu – 12 naście razy stracił przytomność w zderzeniu ze ścianami jachtu. Podczas jednego ze sztormów zaliczył tak silne uderzenie, że rozbił sobie głowę. Spoglądając w lusterko – sam założył sobie 12 szwów. Wśród tych wszystkich liczb, jedna jest najważniejsza – 312 – dokładnie tyle dni zajęło kapitanowi Cichockiemu opłynięcie świata dookoła.

Sam rejs nie daje mu jednak wystarczająco dużo satysfakcji – celem Tomasza Cichockiego jest przepłynięcie całego świata, ale bez zawijania do portu. Mimo, że próbował już dwa razy, za każdym startując z francuskiego Brestu (w 2011 i 2014r.) – nie poddaje się i w tej sprawie na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Podczas pierwszego rejsu zatrzymał się tylko raz, zawijając do Port Elisabeth w RPA. Za drugim razem – musiał przerwać rejs po kilkumiesięcznej oceanicznej tułaczce. I tym razem jego bezpieczną przystanią okazało się być Port Elisabeth. W obydwu przypadkach rejs został przerwany, bo kapitan Cichocki musiał wybrać mniejsze zło. W wyniku sztormów, sprzęt został tak zniszczony, że dalszy rejs stanowił poważne zagrożenie dla życia kapitana. Swoje zmagania z 1-go rejsu Cichocki opisał w książce Zew oceanu. Pod koniec ubiegłego roku, kapitan wrócił do Polski z apetytem na jeszcze więcej – jak się okazuje kolejna podróż w fazie przygotowywań.

Monika Dąbkiewicz: Zdarzały się momenty ściany? Chęć zawrócenia?

Tomasz Cichocki: Nie, nigdy. Owszem, trudne momenty były, ale wynikały one wyłącznie z usterek technicznych np. kiedy podczas pierwszego rejsu urwał mi się ster i w jednej chwili 8 lat pracy poszło na marne – to wtedy rzeczywiście, chciałem stanąć na burcie i skoczyć. Natomiast nigdy nie zadałem sobie pytania: po co ja to robię? Kiedy dopływam do portu to myślę sobie raczej: A gdyby tak uciec w drugą stronę i nie zapływać?

MD: Przygotowania do pierwszego rejsu, zajęły Panu  8 lat. Na czym one polegały?kpt_3_tt

TC: Te 8 lat to były działania wielotorowe. Oczywiście, głównie była to budowa jachtu i zdobycie sponsorów, ale to nie jest takie proste jak się wszystkim wydaje. Jacht do tego typu przedsięwzięcia musi być absolutnie wyjątkowy. Nawet, jeśli z zewnątrz wygląda on podobnie do innych, to wewnątrz są takie rozwiązania, które pozwalają mu przetrwać np. 15 metrowe fale. Sponsorzy z kolei muszą przygotować całą kampanie medialną. Zabieram ze sobą 3 tony wyposażenia: wodę, paliwo, narzędzia, części zamienne, jedzenie, ubrania (i na równik i na Antarktydę). Mieszkam na jachcie przez prawie cały rok, to jest mój dom. Tylko tym się różni, od każdego innego domu, że ja nie mogę wyskoczyć do kiosku i kupić sobie czegoś, czego mi brakuje. Muszę pomyśleć o wszystkim wcześniej.

MD: Tym razem wybrał się Pan w rejs jachtem Indykpol. Czym różni się on od bohatera poprzedniego rejsu – jachtu Polska Miedź?

TC: Poprzedni rejs był pewnego rodzaju eksperymentem. Zrobiliśmy najlepszy jacht, jaki można było w tej sytuacji wybudować.  Wprawdzie dobiłem raz do brzegu w Port Elisabeth, ale ostatecznie jacht opłynął cały świat. Wszystkie doświadczenia i wnioski, jakie wtedy wyciągnęliśmy zostały przeanalizowane i wykorzystane podczas budowy Indykpolu.  Tym razem zawiódł maszt, co nie oznacza, że był zły. Po prostu, w trakcie tego ostatniego huraganu były tak koszmarne warunki pogodowe, że w normalnej łódce pewnie bym nie przeżył, a ta być może uratowała mi życie.   Dzięki doświadczeniu, mojemu i stoczni, stworzyliśmy jacht, który jest najprawdopodobniej: mocniejszy, większy, dłuższy, a więc szybszy od poprzedniego. Niestety, oznacza to, że wymaga więcej pracy od żeglarza. Indykpol ma maksymalny wymiar, który człowiek może obsłużyć samodzielnie. Głównie wynika to z bardzo ciężkich i wielkich żagli, a The World Sailing Speed Record Council (światowa federacja jachtingu) wymaga od nas, żeglarzy, abyśmy wciągali je ręcznie. Nie mogę zatem korzystać z elektrycznych urządzeń, które sterują jachtem i wspierają człowieka.  Nie sztuką jest pomagać sobie guzikami. My mamy udowodnić, że naprawdę potrafimy walczyć z oceanem.

MD: Podobno zamontowanie w jachcie Indykpol pralki, było wyłącznie pańskim pomysłem. Mam nadzieję, że chociaż raz jej Pan użył.

TC: Nawet kilka razy (śmiech). Kiedy jacht stał na równiku, to był to świetny moment na zrobienie prania, nawet jeśli nie ubrudziło się wszystko, co miało się ubrudzić. Łącznie używałem jej bodajże 7 razy, czyli dosyć często. Pamiętajmy, że żebym mógł jej użyć, musiałem mieć odpowiednie warunki: spokój na wodzie, dużą dawkę słońca, bo przecież musiałem, gdzieś to pranie wysuszyć. Przyznaje, że zachowałem się jak nierasowy żeglarz i wywieszałem to pranie na pokładzie (śmiech).

MD: Często piszą do Pana młodzi, jeszcze niedoświadczeni żeglarze. Jakie ma Pan dla nich rady?

TC: Poza ciągłym szkoleniem, treningami i stopniowym zdobywaniem doświadczenia – wszystkim młodym żeglarzom muszę zalecić niestety: determinację i wytrwałość. Wtedy na pewno się uda. Ja miałem takie same początki jak każdy żeglarz. Nie pochodzę z milionerskiej rodziny, a więc nie miałem takich środków, które są potrzebne do wyruszenia w rejs dookoła świata, ale udało się. Każdemu może się to udać.  Wystarczy tylko mocno chcieć.

MD: Kobiety mogą być równie dobrymi żeglarzami jak mężczyźni?

TC: Wydaje mi się, że kobiety są bardziej wytrzymałe od facetów. I fizycznie i psychicznie. Oczywiście nasze mózgi – jakkolwiek by to źle nie zabrzmiało – są różne. Czasem faceci są bardziej racjonalni, a kobiety lepiej czytają mowę ciała. Byłbym skłonny powiedzieć nawet, że są w tym geniuszami. Moim zdaniem te żeglarki, które podejmują się walki z oceanem, nie mają specjalnie ciężej niż faceci. Panie z reguły są bardziej skupione na wychowywaniu dzieci, więc rzadko decydują się na żeglarstwo, ale jest wiele przykładów kobiet, w polskim i światowym żeglarstwie, które się na to odważyły i osiągnęły doskonałe rezultaty.

MD: Na przykład?

TC: Krystyna Chojnowska Liskiewicz, Natasza Caban, Ellen MacArtur.

MD: Ma Pan dwójkę dzieci: 22-letnią córkę i 28-letniego syna. Oni też żeglują?

TC: Pływając ze mną nie mieli innego wyjścia. Mój syn Paweł ma uprawnienia żeglarskie. Jednak ich pasje poszły w zupełnie innym kierunku i…Bogu dzięki. Żeglarstwo traktują wyłącznie jak hobby, a nie sposób na życie i mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.

MD: Nigdy nic nie wiadomo. Pana życie też przez lata układało się inaczej. Zanim ostatecznie został Pan pełnoetatowym żeglarzem: skakał Pan ze spadochronem i jeździł w rajdach. Rzucił Pan spokojne życie i własną firmę na rzecz życia na oceanie. U nich może być podobnie.

TC: U mnie zawsze żeglarstwo było dominujące. Być może, dlatego że w minionej epoce niezbyt wiele mieliśmy możliwości – wyjeżdżania i kształtowania charakteru. Żeglarstwo było pewną namiastką wolności, i dlatego nie mogłem mu się oprzeć. Moje dzieci mają znacznie większy wybór i możliwości.

MD: Widziałam, kiedyś w telewizji, wywiad z Pańską żoną. Ze smutkiem opowiadała, że już od 50-ciu dni nie ma z Panem kontaktu. To było w czasie Pańskiego pierwszego rejsu. Zastanawiałam się jak bardzo Pańska żona musi czasem tęsknić i niestety – cierpieć.

TC: Rzeczywiście wtedy na 50 dni zniknąłem ze wszystkich satelit. Wszyscy dawno mnie pogrzebali, a moja żona była jedyną osobą pod słońcem, która mówiła: on da sobie radę – po prostu zawiódł sprzęt, a nie człowiek. Wtedy, miała rację. Ewa ponosi chyba największy bagaż emocjonalny mojej pracy, dlatego czasem myślę sobie, że ten dosyć pejoratywny tytuł filmu Samolub, nie jest pozbawiony sensu. Cieszy mnie to, że żona coraz bardziej mi ufa. Czasem mówi sama: dobra płyń – tylko uważaj. Wie, że mnie nie zatrzyma. Na oceanie, ciągle o niej myślę i tęsknie. I naprawdę doceniam jej wyrozumiałość.

MD: Ona też musi za Panem bardzo tęsknić, skoro postanowiła odwiedzić Pana na wodzie.

TC: Tak, to było przy pierwszym rejsie. Kiedy ją zobaczyłem – byłem wściekły.  Łódka, którą wypłynęła to był tak zwany RIB – taki jakby ponton. To było bardzo niebezpieczne i nieodpowiedzialne. Po chwili spojrzałem na to z drugiej strony.  Domyśliłem się, że serce nie pozwoliło jej dłużej siedzieć na brzegu i czekać na mnie, więc ostatecznie stłumiłem w sobie złość i lęk.

MD: Wcześniej wspomniał Pan o filmie Samolub. Jak powstał?

TC: Samolub (trailer na YouTube The Egoist przyp. red.) to pomysł mojego przyjaciela – Tomka Wiśniewskiego. Uznał on, że to co opowiadam przy stole może być ciekawe przed kamerą. Znakomitą muzykę skomponowali nasi wschodni sąsiedzi a cały materiał został „obrobiony” w Kalifornii. W tej chwili dokument zdobywa uznanie na festiwalach filmowych, gdzie został zaprezentowany i jest emitowany w kilku stacjach komercyjnych.

MD: Czy podczas rejsu, zdarza się Panu rozmawiać samemu ze sobą?

TC: Oczywiście. Całymi dniami. Tematy są bardzo różne. Zdarzało mi się nawet wygłaszać, przemówienie do królowej angielskiej.  Najzabawniejsze jest to, że gdy wracam na ląd – ciągle rozmawiam sam ze sobą. Chodzę po ulicy i gadam, a ludzie mają mnie za lekko nienormalnego. Teraz już obmyśliłem specjalną taktykę – żeby uniknąć nieporozumień, wkładam do ucha słuchawkę i teraz wszyscy myślą, że gadam przez telefon.

Mało tego, ja przed końcem rejsu, uczę się milczeć, żeby móc potem jakoś funkcjonować w normalnym świecie.

MD: Czy Pan popłynie jeszcze raz?

TC: Oczywiście. Mam do zrobienia kilka rzeczy m.in. przetestowanie nowego jachtu, ale już wiem, że jesienią 2015 roku – startuje ponownie. Prawdopodobnie nie będzie to Brest. Może to on jest pechowy. A więc wyspy kanaryjskie lub Portugalia. Trasa ta sama. Trzeba w końcu zakończyć raz rozpoczętą pracę.

One Response to Kpt. Tomasz Cichocki – w 312 dni dookoła świata.

  1. Temat dobrze napisany, chociaż z pewnymi rzeczami nie do końca się zgadzam.