Niezwykłe życie Matteo da Agnone

Możliwość komentowania Niezwykłe życie Matteo da Agnone została wyłączona Religia

Włoski kapucyn, żyjący na przełomie XVI i XVII wieku, Matteo da Agnone (Mateusz
z Agnone), był człowiekiem niezwykłym. Niezwykła bowiem była historia jego życia, zaskakujące
okazały się cechy jego osobowości, a dary, którymi został obdarzony przez Boga –
wprost nadzwyczajne. Warto zainteresować się jego postacią, zwłaszcza, że 26 kwietnia
1984 roku, w diecezji w San Severo, zainicjowano w jego sprawie proces informacyjny;
po 12 latach, w roku 1996, rozpoczęto proces beatyfikacyjny, a wszystkie zebrane materiały i świadectwa jego świętości przesłano do Stolicy Świętej w roku 2002.

Beztroskie dzieciństwo Ten intrygujący kandydat na ołtarze urodził się na południu Włoch w roku 1563, w średnio zamożnej rodzinie Lolli i na chrzcie świętym dano mu imię Prospero. Miejscem jego narodzin było słynące ze swoich tradycji kulturalnych i artystycznych, pięknie położone w regionie Molise miasteczko Agnone. W zamyśle rodziców ten długo oczekiwany męski potomek rodu miał być spełnieniem wszystkich ich ludzkich nadziei (imię Prospero oznacza „pomyślny”, „dostatni”); natomiast w planach Bożych, miał on w przyszłości świadectwem swego życia wesprzeć chylący się ku upadkowi Kościół. Nauki, których udzielali mu dobrzy i pobożni rodzice, w prostych, niewyszukanych słowach, trafiały na podatny grunt jego umysłu i serca. Od dzieciństwa pociągała Prospera szczera pobożność, zdarzało się nawet, że ustawiał w domu mały ołtarz, dekorował go kwiatami i świętymi obrazkami i z przejęciem odmawiał na głos modlitwę Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Szczerość i dobroć rozświetlały jego twarz, a z żywych oczu chłopca tryskała inteligencja. Dzięki wrodzonym talentom nauka nie stanowiła dla niego problemu. Łaciny nauczył się w szkole tak prędko i z taką łatwością, że wszyscy jego rówieśnicy szczerze się temu dziwili. Kolega ze szkolnej ławki, Enea Mancinelli, określił go jako chłopca „bardzo spokojnego, skromnego i niezwykle zdolnego”. Po powrocie z kościoła do domu, dzięki świetnej pamięci, zwykle Prospero streszczał usłyszane kazanie proboszcza. Bystra umysłowość i dobra wola, którymi został hojnie obdarzony, były jasnymi znakami tego, co miało spotkać go już w niedalekiej przyszłości. Można powiedzieć, że pierwsze trzynaście lat życia Prospero, stanowiły dla niego rodzaj świetlanej drogi. Szczególną radość czerpał wtedy z angażowania się
na rzecz innych, i to całkowicie bezinteresownie. Radość ta była owocem jego pracy nad sobą i dawała mu konieczną odwagę do sprostania przyszłym walkom duchowym. Tragiczny wypadek Wkrótce nadeszły jednak wydarzenia trudne i niezwykle dramatyczne, które miały naznaczyć całe życie dorastającego chłopca, objawić jego charakter oraz ujawnić dary, którymi został obdarzony przez Boga. Pewnego dnia, Prospero w drodze z domu do szkoły spotkał swojego młodszego kolegę, Donatantoniego Cellillo, i zatrzymał się z nim na krótką pogawędkę. Kolega pokazał mu zabraną z domu, bez wiedzy rodziców, broń palną. Prospero wziął ją do ręki, żeby sprawdzić czy działa, i wtedy, niespodziewanie padł strzał, który dosięgnął biednego Donatantonia. Chłopiec z krwawiącą szyją, bliski śmierci, upadł na ziemię u stóp przyjaciela. Niewinny, lecz głęboko wstrząśnięty Prospero, zastanawiał się, co zrobić w tak dramatycznej sytuacji? Jedynym rozwiązaniem, podyktowanym wielkim strachem była ucieczka do lasu, lecz, gdy chłopak trochę ochłonął, zdecydował zawrócić do domu i opowiedzieć o całym zdarzeniu rodzicom. Zaraz po wypadku kilku przechodniów usiłowało pomóc leżącemu na ulicy Donatantoniowi, który jeszcze z trudem oddychał, ale gdy zaniesiono go do domu, chłopiec skonał w ramionach matki. Zdążył jedynie wypowiedzieć imię zabójcy, bez wskazania na okoliczność nieszczęśliwego wypadku i niewinność Prospera. Wobec tak gwałtownej śmierci syna, rodzina zmarłego zapałała żądzą zemsty. Rodzice Prospera, na wieść o tragicznych wydarzeniach, przekonani o niewinności syna, zdecydowali ocalić go od ślepej wendety poszkodowanej rodziny i niekończącego się dramatu dochodzenia sprawiedliwości w sądzie. W przewidywaniu ewentualnych przeszukań, zdecydowali najpierw ukryć syna pod podłogą domu. Zgodnie z przewidywaniem, burza szybko rozpętała się na dobre i rodzina Lolli’ch stanęła przed wymiarem sprawiedliwości. Mimo zaawansowanych poszukiwań, Prospero nie został jednak odnaleziony. W strachu przed niesprawiedliwym wymiarem kary i tradycyjną wendetą poszkodowanej rodziny, rodzice biednego Prospera skutecznie udawali, iż nie wiedzą, gdzie znajduje się ich syn. Prospero został wysłany przez rodziców do Neapolu, w ten sposób oszczędzono mu ogromnych upokorzeń, przykrości, a może nawet ocalono go od śmierci. W końcu prawo przyznało chłopcu niewinność, ale nieszczęśliwe wydarzenia – pamięć wykrzywionej bólem twarzy kolegi i obraz jego płaczącej matki, na zawsze pozostały w świadomości Prospera i nie pozwalały zapomnieć o tym, co zaszło. Stały się one dla nastolatka przyczyną jego surowych umartwień, pokuty i głębokiej ascezy. Nieustannie marzył o tym, by kiedyś nadszedł dzień, gdy będzie mógł uklęknąć przed matką zmarłego chłopca i pokornie poprosić ją o wybaczenie.

Studia w Neapolu W trosce o przyszłość syna, rodzice zapisali go na studia filozofii i medycyny na uniwersytecie w Neapolu. Zdolny Prospero z wielkim zapałem poświęcał się nauce i osiągał dobre wyniki. Nie zapominał jednak o życiu duchowym. Był stałym bywalcem kaplicy Towarzystwa Jezusowego i przyszła mu nawet do głowy myśl, żeby wstąpić do Zakonu Jezuitów. Jednak jego dobry przyjaciel, znający dobrze usposobienie Prospera, gdy tylko usłyszał o jego planach, stwierdził, że to nie dla niego oraz, że jego powołanie może spełnić się najlepiej w zakonie kapucyńskim. Przyjaciel opowiedział mu o surowym trybie życia, jaki wiodą kapucyni, o ich duchu pokuty i ubóstwa, podkreślał ich pełną gotowość do służby braciom i obiecał, że on też, jak tylko to będzie możliwe, dokona tego wyboru. Szczere i bezinteresowne słowa przekonały Prospera, który przyjął je jako natchnienie od Boga. Obaj przyjaciele dotrzymali swojej obietnicy i w przyszłości trzymali się razem na obranej ścieżce: byli jak dwaj bracia, podążający krok w krok drogą woli Bożej ku chrześcijańskiej doskonałości. Nawet zrozumiały sprzeciw rodziców nie wpłynął na zmianę decyzji młodzieńców, którzy pielęgnowali w sobie ideał franciszkańskiej prostoty i miłości. Kapucyński nowicjat Po pewnym czasie Prospero udał się pieszo z Neapolu do nowicjatu Kapucynów w Sessa Aurunca. Bracia zakonni od razu zauważyli, że kandydat na zakonnika w tak młodym wieku ma już spojrzenie ascety, przemawia mądrze i, choć nie brakuje mu siły i energii do działania, w zachowaniu odznacza się wielką pokorą. Wytrwałość i zdecydowanie Prospera do włożenia habitu kapucyńskiego płynęły rzeczywiście z głębi serca, pragnął on ukryć się dla świata, aby być oglądanym tylko przez Boga. Wkrótce złożył śluby zakonne i założył franciszkański habit, przybrawszy zakonne imię Matteo. Od tej pory, reguła życia św. Franciszka stała się dla niego światłem i trzymał ją zawsze przy sobie. Cnota posłuszeństwa przybliżała go stopniowo do upragnionego celu. Nie przeszkodziła mu w tym nawet bolesna śmierć jego rodziców, Matteo wyrzekł się decydowania o swoim losie i powierzał się woli Bożej poprzez ręce przełożonych. Zakonna codzienność Po ślubach czasowych młody zakonnik został skierowany do klasztoru w Aversa, i choć potem wiele razy zmieniano miejsca jego zamieszkania, Matteo nigdy nie zmienił swojego celu życiowego. Dbał nie tylko o studiowanie pism, ale i o pokorną modlitwę, w której stale prosił Pana o wytrwanie w powołaniu, uważając się za niegodnego noszenia habitu kapucyńskiego. Kiedyś, na przykład, gdy bracia ze wspólnoty w Aversa postanowili ściąć w ogrodzie, nie przynosząc owoców drzewo pomarańczowe i spalić je w palenisku, Matteo poczuł się przynaglony do głębokiej refleksji nad sobą. Kierując się głęboką pokorą, rzucił się krzyżem na ziemię przed krucyfiksem znajdującym się w klasztornym chórze i ze łzami w oczach modlił się: „O wielce łagodny Panie, to ja jestem tym drzewem nie przynoszącym owoców, które zasługuje na wycięcie i usunięcie z ogrodu, jakim jest zakon, bo nie służę Ci tak jak powinienem, ani nie zasługuję na nic innego, jak tylko na to, bym smażył się w piekle”. Moc pokory W latach 1583‑1589 Matteo studiował teologię w Bolonii, a w 1590 został mianowany kaznodzieją. W klasztorze Castel Bolognese, przeżył niezwykłe doświadczenie. Jego kapucyńska wspólnota ani modlitwą, ani postem nie mogła zaradzić trudnemu przypadkowi opętania przez złego ducha pewnej kobiety. Po długich egzorcyzmach, niespodziewanie, opętana wydała z siebie okrzyk: „Róbcie, co chcecie, ale my i tak stąd nie wyjdziemy, chyba, że przyjdzie tu brat Matteo da Agnone, którego pokora, przeraża nas bardziej niż wszystko inne. To ona nas krzyżuje i biczuje!”. Gdy bracia pobiegli, aby zawołać Matteo modlącego się w swojej celi zakonnej, ten zaczął się im opierać, przecząc temu, co mówił o nim zły duch. Dopiero przymuszony posłuszeństwem, zszedł do kościoła i w milczeniu położył się krzyżem przed Najświętszym Sakramentem, twarzą zwróconą do ziemi i trwał tak przez pewien czas. To jego pokorne zachowanie i panująca cisza podziałały jak egzorcyzm. Zły duch rozsierdził się tak bardzo, że zaczął wykręcać umęczone ciało kobiety. Matteo jednak, niewzruszony tym wszystkim, trwał skupiony na gorliwej modlitwie tak, że jego postawa zmusiła w końcu diabła do straszliwego okrzyku: „Jest, jednak przyszedł, czego chce ode mnie ten Matteo, nie mogę już dłużej znieść jego widoku”. Po tych słowach, zły duch porzucił w wielkich wstrząsach ciało kobiety, pozostawiając ją wolną i promieniejącą na twarzy. Podobny epizod miał miejsce, gdy  Matteo został już kapłanem. Baron di Roio zaświadczył, że gdy asystował przy pewnym egzorcyzmie, usłyszał  jak ksiądz, pod natchnieniem Bożym, powiedział do złego ducha: „Wypędzam cię, przez pokorę ojca Matteo da Agnone, kapucyna”. Gdy tylko zły duch usłyszał to imię, wzburzył się ogromnie i wrzasnął: „Milcz, milcz, nie wymieniaj więcej przy mnie imienia tego człowieka, nie mogę tego dłużej słuchać!”. Kronikarz klasztorny opisał też przypadek, mający miejsce w klasztorze w Aversa, w czasie, kiedy rezydował tam Matteo. Pewna kobieta z Frattamaggiore została przyprowadzona na egzorcyzmy do kościoła kapucynów w Aversa. Wezwano brata Matteo, a kiedy wszedł do kościoła, opętana zaczęła być straszliwie nękana przez złego ducha. Na widok Matteo, demon wykrzyczał między innymi takie słowa: „Jakże to straszne, że ten kleryczyna będzie mi tak dokuczał całe swoje życie!”. Po tych słowach, ciało nieszczęsnej kobiety zostało całkowicie uwolnione od demonicznej obecności. W życiu Matteo wydarzyły się setki takich nadzwyczajnych uzdrowień i uwolnień…
Pokora i przebaczenie Gdy ojciec Matteo ukończył z tytułem doktora studia teologiczne w Bolonii, został przeniesiony do wspólnoty w Vasto i w 1596 roku został tam mianowany przełożonym i wykładowcą logiki. Otaczano go wszędzie szczególnym szacunkiem i ceniono, jako mądrego i świętego kapłana i zakonnika. Pracował też jako kaznodzieja, prowadząc różnorodny apostolat w wielu regionach Włoch. Zarówno wierni, jak i zakonnicy oczekiwali na światło jego słów i niezwykłe świadectwo kapucyńskiej prostoty. Również mieszkańcy rodzinnego Agnone, zapragnęli jak najprędzej gościć u siebie swojego znakomitego rodaka. Prowincjał Kapucynów odpowiedział pozytywnie na ich prośbę i posłał o. Matteo da Agnone w celu wygłoszenia tam kazań wielkopostnych. Chociaż u bram miasta przez wiele godzin czekał na niego tłum wiernych, o. Matteo długo się spóźniał, aż wszyscy zebrani rozeszli się do domów. Chciał on przybyć do rodzinnego miasta niezauważony i zamieszkał na krótko w klasztorze za miastem. Po kilku dniach spotkał się jednak z rodakami, a radość zebranych była ogromna. Jednak o. Matteo nosił w swoim sercu starą drzazgę, która nie dawała mu spokoju, oraz obietnicę daną samemu sobie, którą zamierzał teraz wypełnić. Dowiedziawszy się, że żyje jeszcze Angela di Cannatiello, matka zabitego nieumyślnie przed laty chłopca, o. Matteo postanowił zacząć swoje wielkopostne rekolekcje od wielkiego aktu pokory, skruchy i żalu. Zanim jeszcze wstąpił do kościoła, na znak pokuty, zawiązał sobie sznur na szyi i ruszył w kierunku domu matki nieżyjącego Donatantoniego. Wszedłszy do domu kobiety, padł przed nią na kolana i ze łzami błagał o upragnione przebaczenie, wyrażając gotowość na przyjęcie należnej mu odpłaty za śmierć syna. Wzruszona do łez taką pokorą kobieta, wykrzyknęła ze wzruszenia: „Bracie, dotąd opłakiwałam mojego syna; ale obiecuję ci, że od dziś już więcej nie będę płakać po nim, gdyż biorę sobie ciebie za syna; będę miłowała ciebie, dopóki będę żyła” i uścisnęła go z wiel ką serdecznością i miłością. Tej przejmującej scenie uniżenia i ofiary przyglądało się wielu mieszkańców Agnone, którzy nie wierzyli, że prostego zakonnika będzie stać na taki gest odwagi. Przerodził się on w najważniejsze kazanie, wygłoszone nie słowami, lecz czynem i pragnieniem serca, które do głębi duszy poruszyło wszystkich uczestników rekolekcji. Właśnie dlatego tematem pierwszego kazania w kościele w Agnone uczynił Matteo sprawę przebaczenia win. Nawracające słowa Słowa Matteo, który powoli stawał się sławnym kaznodzieją w różnych regionach Włoch, miały zdolność przenikania do głębi umysłów i nawracania serc, gdyż on sam żył Dobrą Nowiną, którą głosił. Wrogowie na powrót stawali się przyjaciółmi, złodzieje oddawali skradzioną własność, bluźniercy oczyszczali swe usta słowami skruchy, wielu zdecydowało się podążać drogą zbawienia w przekonaniu, że nadszedł dla nich czas łaski. Matteo stosował jedną ściśle określoną metodę przygotowania się do kazań: zanim zaczynał mówić o Bogu, rozmawiał z Nim w gorącej modlitwie, aby sam Bóg zechciał przemówić jego ustami do wiernych. Modlitwie tej, towarzyszyły zawsze podejmowane przez kaznodzieję surowe posty i umartwienia. Gdy pewnego dnia jeden z towarzyszących mu braci, zwrócił uwagę, że jeśli będzie dalej pościł, to może nie starczy mu sił, by wygłosić kazanie, Matteo mu odpowiedział: „Wystarczy mi jakiś owoc wieczorem. Nie chcę chleba, ponieważ nie wstąpiłem do zakonu tylko po to, żeby głosić kazania, ale po to, żeby pokutować, i nawet jeśli mnie zabraknie, to nie zabraknie kaznodziei w kościele Bożym. Mam jednak nadzieję, że dobroć Boża, zapewni mi potrzebne siły do końca moich dni”. Zachowane do dzisiaj kazania i pisma teologiczne Matteo świadczą o jego głębokiej pokorze i pobożności, znajomości Pisma świętego i głębokości teologicznych przemyśleń, a zwłaszcza o jego wielkim umiłowaniu Jezusa Chrystusa, Matteo postrzegał Go jako Króla i Zbawcę, Prawodawcę i Doktora sprawiedliwości, który jest nade wszystko ramieniem Przedwiecznego Ojca, obejmującego swym współczuciem i troskliwą miłością wszystkie swoje grzeszne dzieci. Szczególną miłością zakonnik otaczał Matkę Najświętszą, mówił o niej w swych pismach i głosił na Jej temat liczne kazania. Zachęcał do szczerej pobożności maryjnej i był żarliwym obrońcą prawdy o Wniebowzięciu Maryi. Zaufanie Opatrzności Matteo czynnie uczestniczył w budowie kapucyńskiego klasztoru i kościoła dedykowanego Maryi w jego rodzinnym mieście Agnone. Towarzyszyło temu przedsięwzięciu wiele przeciwności ze strony możnych oraz samego biskupa, oraz ogromny entuzjazm wiernych, którzy poprosili o sprowadzenie kapucynów do miasta. Wierni wraz z Matteo pracowali gorliwie, starając się ze wszystkich sił o doprowadzenie do końca budowy kościoła. Mimo ogromnych przeszkód i trudności, modlili się i z pokorą wypełniali wolę Bożą. Procesowi budowy towarzyszyło wiele cudownych doświadczeń i zaskakujących wydarzeń, które świadczyły o wielkiej uczciwości i ogromnym zawierzeniu Matteo Bożej Opatrzności, zwłaszcza wtedy, gdy brakowało środków na budowę lub ludzkie machinacje utrudniały jej prowadzenie. Dzięki łasce Bożej i zgodnej pracy zarówno mężczyzn jak i kobiet, wśród wytrwałej modlitwy Matteo, w ciągu trzech lat budowa klasztoru została zakończona. Świadek miłosierdzia i mądrości W pewnym momencie Matteo został wybrany przez przełożonych odpowiedzialnym za formację moralną i duchową młodych aspirantów do  Zakonu Kapucynów, został mistrzem nowicjatu. Jego metoda wychowawcza kryła w sobie pewien sekret pedagogiczny: pracować nad sobą, dawać przykład wypełniania reguły św. Franciszka przez swoje własne czyny, aby móc prowadzić innych na drogach świętości. Mistrz nowicjatu nie może poprzestać na pustych słowach, rytualnej powierzchowności, lecz sam winien być wzorem do naśladowania. Nieustanne ćwiczenie się w rozwoju duchowym dawało Matteo moc w nauczaniu. Jego głos, zarówno kiedy chwalił jak i wtedy, gdy upominał, współbrzmiał z wewnętrznym głosem jego serca. Był zawsze życzliwy i otwarty na potrzeby nowicjuszy, a jego braterska obecność dodawała im otuchy. W poradach dotyczących życia duchowego, zwracał uwagę przede wszystkim na dobry rachunek sumienia, szczerą spowiedź, modlitwę w myślach, pokonywanie pożądań, oraz równowagę duchową. Matteo był prawdziwym znawcą potrzeb duchowych młodych ludzi, doskonale potrafił je rozpoznać i nazwać. Słynął z osobistej świętości życia i był określany jako „człowiek z Nieba”. Jako wykładowca teologii dla seminarzystów potrafił łączyć doktrynę teologiczną z filozofią. Jego metoda dydaktyczna polegała na używaniu prostych słów, zrozumiałych dla wszystkich bez wyjątku. Matteo znał dogłębnie teologię i posiadał umiejętność jasnego przekazywania wiedzy. Pisano o nim, że „był człowiekiem wyjątkowej inteligencji, posiadał wielki talent do przekazywania nawet najbardziej zawiłych zagadnień, w prosty i zrozumiały sposób. Dzięki temu wszyscy go rozumieli i chętnie zdobywali wiedzę”. Jednak tym, czym wciąż zadziwiał współbraci była pokora Zakonnika, który uważał się „za nieuczonego i niekompetentnego”. Tych, którzy go spotykali, ujmowała zarówno jego wiedza, jak i skromność, wyrażająca się w sposobie bycia i prowadzenia rozmowy. Gdy pewnego dnia książę Cesare Gonzaga, możny władca miasteczka Serracapriola, człowiek oświecony i znawca filozofii, przybył do swej posiadłości, Matteo wyszedł na jego powitanie. Książę zaczął rozmowę na temat literatury i zachwycił się poziomem wiedzy zakonnika, ale najbardziej uderzyła go jego skromność. Po rozmowie wyraził się o Matteo słowami: „Po spotkaniu z tym człowiekiem, wydaje mi się nieprawdą, żeby Adam zgrzeszył”. Pokorna służba Ze względu na swą wiedzę, roztropność oraz świętość, Matteo został wybrany na przełożonego całej prowincji zakonnej, został prowincjałem kapucynów. Przyjął tę nominację w posłuszeństwie, a jego pełna gorliwości postawa udzielała się też pozostałym zakonnikom, a nawet obrodziła dużą ilością świętych braci. Choć jego zadania niebyły łatwe, będąc człowiekiem inteligentnym i zaawansowanym w życiu duchowym, Matteo pokonywał wszelkie przeszkody w pełnieniu swej nowej funkcji. Nigdy nie żądał dla siebie żadnych przywilejów, wraz z innymi modlił się w chórze w ciągu dnia, a nawet nocą. Nie chciał, aby przygotowywano dla niego szczególne potrawy, często znajdowano go w kuchni jak zmywał naczynia, pobożnie recytując psalmy i śpiewając pieśni duchowe. Okazywał wiele współczucia dla słabości i przywar braci. Czekał pokornie na moment, aż współbrat odczuje skruchę z powodu swego złego zachowania. Nie spoczął nigdy dopóki nie przedsięwziął koniecznych środków dla ratowania dobra duchowego współbrata.Świętość w codzienności  Dzień Matteo wyglądał zwykle w następujący sposób: najpierw Msza Święta, poprzedzona długim modlitewnym przygotowaniem, dziękczynienie po jej zakończeniu, modlitwa psalmami, zarówno w dzień jak i w nocy, modlitwy i nabożeństwa osobiste, studium osobiste, niewielkie ilości spożywanych pokarmów, mało odpoczynku… Matteo nigdy nie planował czasu wolnego na rozrywki czy na bezczynność. Klasztor był dla niego przestrzenią cenną i bezpieczną, a jego ulubionymi miejscami były chór i kaplica przy ołtarzu Najświętszego Sakramentu, ponieważ był przekonany, że szczególnie tam aniołowie chwalą Pana. Przy pierwszym dźwięku klasztornego dzwonka, wzywającego braci na poranną jutrznię, Matteo modlił się w skupieniu na swoim miejscu. Nie czynił tego z faryzejskiej nadgorliwości, ale z potrzeby serca i żywej wiary w nadprzyrodzoną wartość modlitwy. Zawsze, gdy usłyszał sygnał wzywający na modlitwę, uprzejmie żegnał się ze swoim rozmówcą słowami: „To jest znak, żebym teraz poszedł porozmawiać z Bogiem, trzeba więc odłożyć każdą sprawę tego świata”. Świat ducha Życie duchowe Matteo opierało się na solidnym fundamencie wiary, która przejawiała się w każdym jego geście. Była to wiara głęboko świadoma, wzmocniona dogłębnym studium teologii i filozofii. Koncentrowała ona Matteo nieustannie na Chrystusie Zbawicielu, kontemplowanym przy ołtarzu i na krzyżu. W duszy Matteo, człowieka prawego i teologia, toczyła się „słodka walka” pomiędzy pobożnością pokornego prostaczka, a dociekliwością naukowca. Gdy trwał na rozważaniach eucharystycznych, przesuwały mu się przed oczyma tajemnice życia Chrystusa i Maryi. Kontemplował w tych świętych wydarzeniach wcielone Słowo, prawdziwego Syna Bożego, który stał się pokarmem wędrowców na drodze do życia wiecznego, adorował Jezusa jako Boga twórcę i Zbawiciela. Z tego właśnie źródła Matteo czerpał największą siłę dla swojej wiary. Trwając w modlitewnej ekstazie, spędzał długie godziny na kolanach przed ołtarzem i, pochylając coraz niżej głowę, prawie dotykał ziemi. Wtedy czas się dla niego nie liczył. Choć długie godziny spędzone na rozważaniach wyczerpywały jego ciało i skracały chwile jego ziemskiego życia, to jednak radość duchowa zrodzona z głębokiej wiary przepełniała go na wskroś. Gdy kiedyś bracia wrócili do klasztoru po procesji Bożego Ciała, jeden z nich zapytał Matteo czy podobały mu się odświętne dekoracje kościoła i ulic. On odpowiedział: „Nie widziałem niczego oprócz Najświętszego Sakramentu, tylko Jego miałem cały czas przed oczyma mojej duszy”. Adoracji Syna Bożego towarzyszyła nieodłącznie najczulsza cześć dla Najświętszej Maryi Panny. Matteo gorąco pragnął, aby jego radość wewnętrzna udzielała się wszystkim braciom. Zachęcał ich, aby służby Kościołowi nie podejmowali tylko ze względów ludzkich, ale ze względu na Tego, który mieszka w milczeniu w tabernakulum. Służba ołtarza sprawiała Matteo tak wielką radość, że zapominał nawet o silnych bólach podagry. Pewnego dnia korzystając z tego, że ból był nieco słabszy, poszedł o lasce w kierunku kościoła, żeby odprawić Mszę Świętą. Kiedy skończył celebrację, powoli wyszedł z kościoła wspierany ramieniem jednego z braci. Lecz gdy usłyszał dzwonek podczas kolejnej Mszy Świętej, bez wahania, choć z wielkim wysiłkiem, zawrócił z powrotem do kościoła, by móc się tam znaleźć na „podniesienie” Najświętszego Sakramentu. Gdy brat, który go prowadził, zachęcał go, aby zlitował się nad swoimi spuchniętymi stopami, Matteo odpowiedział: „O synku, trzej Królowie przybyli aż ze Wschodu do Betlejem, pokonując wielki wysiłek i trud właśnie po to, żeby móc adorować nowo narodzone Dzieciątko Jezus. A my jesteśmy o cztery kroki od Niego i nie chcemy pójść i oddać mu chwały?”. Matteo wrócił do kościoła i wypełnił swoje pragnienie adoracji, a za nim podążył jego młody współbrat. Człowiek o wielkiej osobowości i niezwykłej sile, zakonnik i egzorcysta, o wielkiej pokorze, przez którą wypędzał demony, zmarł w opinii świętości 31 października 1616 roku w klasztorze kapucynów w Serracapriola. Za jego życia odnotowano kilkaset przypadków wypędzenia złego ducha i mimo że od jego śmierci upłynęło już ponad 400 lat, jego świętość odstrasza demony do dzisiaj… Ks. dr Marek Kotyński O Matteo da Agnone, włoskim zakonniku, który umarł w 1616 roku w opinii świętości, napisano także książkę. W filmie Matteo w reżyserii Michała Kondrata mogliśmy się nieco zapoznać z tą niezwykłą postacią. Zobaczyliśmy, jak przy jego grobie w Serracapriola dochodzi do licznych uwolnień od dręczeń demonicznych, a także uzdrowień. Natomiast dzięki książce Matteo – losy zakonnika z Agnone, której autorem jest o. Cipriano de Meo, możemy dowiedzieć się, jak wyglądała droga do świętości tego wielkiego i zarazem niezwykle pokornego egzorcysty.

Comments are closed.